Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/120

Ta strona została skorygowana.

— Zapewne zdawało ci się tylko, może jakie szczególne podobieństwo!...
— Sparaliżowana ręka usuwa niby wszelkie przypuszczenia, a jednak ja widziałem tego człowieka a nawet z nim rozmawiałem!...
— Gdzie?
— W Mellerie w Sabaudji.. Przypominam sobie, że zeszłego roku jeździłem tam na żądanie jednego z antreprenerów paryskich, dla zbadania kamienia niebieskiego, bardzo twardego i bardzo pięknego pozoru, jaki z łomów Mellerie wydobywają...
— Pamiętam, że mi ojciec o tem mówił...
— Kiedy przybyłem do kopalni z inżynierem d’Evien, doglądającym robót, zdarzył się tam właśnie wypadek...
— Jaki wypadek?
— Źle z winy prowadzącego roboty założona mina, wysadziła kawał ściany kamiennej, która rozprysła się na drobne kawałki. Nieroztropny konduktor ciężko został przytem skaleczony w prawą rękę.
— Nieszczęśliwy!
— Rzucono się na ratunek... ręka, jak się okazało, była prawie zgruchotana.
— Ojciec przypuszczą, że to ten sam człowiek?...
— Tak, moje kochane dziecię — odparł Robert Vernier. — Sądzę, że to on, że to jego fotografję pokazywał mi adjunkt Lambert, że to on owym tajemniczym mordercą... owym skazańcem z Melun.
— Powiadasz ojcze, że z nim mówiłeś?
— Tak, przywieziono go tymczasem do karczmy, gdzie inżynier poszedł go zobaczyć... Byłem z nim razem... Biedny człowiek, znosił niesłychane męki z heroiczną naprawdę odwagą... Dawał dowody prawdziwie żelaznej woli... Inżynier starał się go pocieszyć, zapewniał, że rany na ręku się zagoją, że obejdzie się bez amputacji... Nieszczęśliwy potrząsał głową ze stoickim spokojem... Jego regularne śmiertelnie blade rysy, zachowały wyraz niezwalczonej stanowczości. Nigdy mi ta twarz energiczna i łagodna nie wyjdzie z pamięci.