Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/125

Ta strona została skorygowana.

— A tak, to mi się podoba — rzekł Robert Vernier. — Teraz zaś pomówmy o sprawach poważniejszych... Masz już lat dwadzieścia sześć...
— To prawda...
— Czas wielki, abyś pomyślał o życiu rodzinnem. Kiedy zaślubiłem twoją matkę, byłem właśnie w tym samym wieku, co ty teraz, byłem młody... miałem zatem więcej czasu, ażeby byś szczęśliwym... Żeń się i ty!
Grzegorz, słuchając tych słów, doznawał bolesnego prawie wzruszenia. Myślał o Edmie, o tem prześlicznem dziewczęciu, które ukochał i zapytywał się w duszy, czy jedyna istota, którąby pojął za małżonkę, będzie kiedy należeć do niego.
— Nic nie odpowiadasz? — zapytał Robert Vernier, zaniepokojony milczeniem syna. — Może obawiasz się małżeństwa?
— Nie, ojcze. Ale przyznam ci się, że w tej chwili nie myślę o niem wcale.
— Rozumiem, nie znalazłeś jeszcze stosownej dla siebie osoby, ale ja ci zaproponuję partję i to doskonałą. Młoda, prześliczna, dobrze wychowana i ze znacznym posagiem, nie licząc kilku sukcesji w niedługim czasie. Znają cię z reputacji. Przyjmą cię z oczami zamkniętemi, rzecz zresztą bardzo naturalna, bo dosyć cię zobaczyć. Zgadzasz się? Chcesz abym cię jutro zaraz przedstawił?...
— Nie, nie, mój ojcze — odparł Grzegorz melancholicznie — muszę ci wyznać pewną prawdę. Mam oto jedno marzenie. Jeżeli to marzenie okaże się niepodobnem do urzeczywistnienia, to nie ożenię się nigdy.
— Drogie dziecię! — wykrzyknęła pani Vernier — więc już oddałeś swoje serce?
— Tak, matko.
— I cierpisz?
— Nie, bo mam jeszcze nadzieję.
— Zapewne jakaś bogata dziedziczka? — podchwycił architek z niedowierzającym uśmiechem.
— Niestety — odrzekł Grzegorz — obawiam się, aby nie była za bogatą, wolałbym, żeby była biedną!