Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/127

Ta strona została skorygowana.

— To ona tam zapewne spoczywa, pod opieką anioła stróża! Oparł się o okno i oddał się rozkosznem marzeniom.
— Jutro zobaczę ją — powtarzał sobie. — Jutro się dowiem, czy to córka tego bogatego bankiera z Nowego Jorku. Ah! dałby Pan Bóg, żeby była biedną.
Czas mijał szybko. Objął raz jeszcze wzrokiem ciemny budynek i masy zieleni uśpionej w ciemności, zamknął okno i rzucił się na łóżko. Sen nie zaraz przyszedł, a przepełniony był dziwacznemi widzeniami. Przed oczami duszy młodego doktora przesuwały się kolejno postacie bankiera, Edmy, Joanny i straconego w Melun.
Przy końcu kwietnia dzień robi się wcześnie.
Przebudzony bardzo rano wesołym promienień słońca, ubrał się Grzegorz prędko, otworzył znowu okno i napawał się świeżem, czystem powietrzem.
W ogrodzie pensjonatu panowała cisza głęboka. Rodzaj uliczki opasanej wysokim murem, oddzielał ów ogród od posesji architekta; ale jak już wiemy, mur ten pomimo swej wysokości, nie zasłaniał widoku na trawniki.
Od piętnastu dni Grzegorz nie był w Saint Maude i nie widział młodej dziewczyny. Spojrzał na zegarek. Było akurat wpół do siódmej.
W tej chwili rozległ się też głośny dzwonek po za zabudowaniem. Był to sygnał, wzywający pensjonarki do wstawania.
Każde uderzenie dzwonka odbijało się w sercu Grzegorza i przyspieszało jego bicie.
Za trzydzieści minut będzie mógł zobaczyć Edmę!
Co rano po pacierzu, przed zaczęciem lekcji, młode dziewczątka, gdy czas był piękny, bujały przez pół godziny po ogrodzie.
Poranek tego dnia był prześliczny.
Grzegorz wlepił oczy w peron, po którego stopniach uczennice schodziły parami. Każda sekunda wydawała mu się długą nieskończenie, a wiedział jednakże dobrze, że nic nie wypatrzy przed uderzeniem siódmej. — Nadeszła wreszcie ta kak niecierpliwie oczekiwana godzina i wielkie drzwi