— Nie... wdowa za dwa tygodnie znajdzie się w domu obłąkanych.
— I ona także warjatka?...
— Nie, ale zostanie uznaną za warjatkę na żądanie kuzyna, który pragnie po niej odziedziczyć.
Renè Jancelyn schował do kieszeni papiery, jakie podał mu doktor.
— A czy Fabrycjusz zdecydował się oddać ci dokumenty potrzebne do sfałszowania czeku jego wuja Maurycego Delariviére, płatnego w Paryżu w banku Jakóba Lefèbre.
— Dał mi jako model czek wypełniony na sumę niewielką, ale potrzebuję czasu na przygotowanie planszy.
— Czy nie możesz wymyć pisma?
— Nie — jest zanadto dawne... — Potrzebaby użyć środków silnych, ale pozostałyby na papierze kompromitujące ślady...
Fabrycjusz zresztą nie chce korzystać z okazji, a ja mu przyznaję rację. Obawia się, żeby podejrzenia wuja na niego czasem nie padły.
— Nie byłoby w tem wielkiego niebezpieczeństwa — pan Delariviére nie wydałby swego siostrzeńca...
— To prawdopodobne, ale nie mniej jest prawdopodobnem także, żeby go wydziedziczył zupełnie. Otóż Fabrycjuszowi bardzo chodzi o tę sukcesję, bo podobno jest bardzo znaczną.
— Tylko, że nam nie dostanie się z niej ani centyma! — powiedział Franz Rittner z goryczą.
— To prawda, że Fabrycjusz jest egoistą i że nas puści w trąbę bez wahania, skoro tylko będzie się mógł obejść bez nas. Ale cóż robić?.. Czy nie masz innych jakich widoków na przyszłość?
— Niestety nie!.. Żyjemy półśrodkami... potrzebaby przeprowadzić jaką śmiałą kombinację, coby nas wzbogaciła odrazu.
— Myślę o tem oddawna — odrzekł Renè z uśmiechem.
— Czy nie znajdzie się coś takiego?
— Zdaje mi się, że już się znalazło.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/138
Ta strona została skorygowana.