Fabrycjusz Leclére, siostrzeniec bankiera z Nowego Jorku, kompletował tę trójkę bandytów.
Ci trzej nędznicy połączyli się razem, aby się zbogacić i wszelkie sposoby do dojścia do majątku zdawały im się dobremi. Nie cofali się nigdy przed żadną podłością, przed żadnem niebezpieczeństwem.
— Gdzie dzisiaj obiadujesz? — zapytał doktor? — Czy chcesz zjeść ze mną obiadek?
— Nie mogę, muszę się zejść z Fabrycjuszem u Bretanda o siódmej.
— To i ja tam pójdę. Fabrycjusz opowie nam, jak skończył skazaniec. To będzie bardzo ciekawe.
— Do wieczora więc...
— Do wieczora...
Kamraci uściskali się za ręce.
Renè wyszedł, minął park i wsiadł do powozu, czekającego nań przed bramą od ulicy Raffet.
— Gdzie jedziemy obywatelu? — zapytał stangret.
— Bulwar włoski, tylko prędko, dostaniesz na piwo.
Stangret podciął konia i puścili się galopem.
Powróćmy do Saint Maude.
Spostrzegłszy niespodzianie Grzegorza Vernier w oknie, wychodzącem na ogród pensjonatu, Edma zaczerwieniła się, serce zabiło gwałtownie.
Młode dziewczę kochało, jak się kocha w szesnastym roku, bez zastanowienia i tylko z potrzeby kochania... Oddała duszę człowiekowi, którego widziała jedynie z daleka, z którym nigdy nie mówiła ani słowa i wcale nie wiedziała nawet kto on, jak się nazywa.
Niewinny ten romansik mógłby się stać niebezpiecznym, zwłaszcza w położeniu Edmy, nie mającej przy sobie matki, aby nad nią czuwała i aby nią kierowała po niebezpiecznej drodze życiowej; ale Grzegorz był najuczciwszym z kochanków.
Edma, dziecko jeszcze, tak była wzruszona swoją miłosną tajemnicą, że nie mogła nie zwierzyć się najlepszej swojej