Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/146

Ta strona została skorygowana.

— Boże wielki!... — zawołała przestraszona Edma. Matka moja cierpiąca... zmuszona do przerwania podróży!... Ale przynajmniej to nic niebezpiecznego?...
— Zapewniam i dodaję, że pani Delariviére jest już zupełnie zdrową, i że jutro już będzie mogła udać się w dalszą drogę.
Edma odetchnęła, a uspokojona zapewnieniem Grzegorza, chciała jeszcze wypytywać się o matkę, ale nie stało czasu, bo oto odezwał się cieniutki głosik damy klasowej.
— Panno Marto, panno Edmo, gdzie jesteście?
— Niedaleko... — odpowiedziała Marta, wybuchając śmiechem.
— Proszę wracać!
— Daruj, panie Grzegorzu, ale nie możemy pozostać — powiedziała Edma. — Szukają nas... wołają...
Młody człowiek z czułością chwycił wyciągniętą ku niemu drżącą rączkę i gorąco ją ucałował.
— Kocham panią nad życie... — szepnął cichutko — do widzenia...
— Do widzenia... — odpowiedziała Edma — i obie powróciły do reszty towarzyszek.
Grzegorz kilka chwil patrzył jeszcze za odchodzącemi, a gdy te znikły z oczu, uszczęśliwiony zawrócił prędko do Saint Maude. W drodze przypomniało mu się, że pan Delariviére mówił mu wczoraj, iż nazajutrz pojedzie po Edmę, aby ją przywieźć do matki. Otóż dzień się ma ku schyłkowi, a bankier się nie pokazał... Co się tam stało?...
Młody człowiek postawił sobie to pytanie i opanował go dziwny jakiś niepokój. Czyżby pani Delariviére miała się gorzej?.. Czyżby nowy kryzys miał zniweczyć jego przewidywania?...
— Na co się przyda niepokoić domysłami i rezonować na pamięć?.. W Melun dowiem się całej prawdy... Nie traćmy odwagi.
Wybiło wpół do czwartej w chwili, gdy wchodził do domu.
— Co ci się stało, moje dziecko, żeś taki blady? — zapytała na wstępie zaraz pani Vernier.