Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/148

Ta strona została skorygowana.

I spiesząc, skierował się ku miastu, nie szedł, ale biegł. Pot spływał mu po czole.
W bardzo krótkim czasie znalazł się na placu świętego Jana, przed hotelem pod „Wielkim Jeleniem“. Nie zatrzymując się na dole, gdzie zresztą nie spotkał nikogo, wszedł po schodach na drugie piętro i lekko zastukał do drzwi, oznaczonych № 8.
Drzwi się nie otwierały, zastukał poraz drugi. To samo głuche milczenie. Wtedy nie mogąc powstrzymać swojej niecierpliwości, pochwycił za klamkę, a korzystając z przywileju doktorskiego, wszedł do pokoju. Był on zupełnie pusty, okna były pozamykane i rolety zasłonięte, łóżka usłane i nakryte kapą kretonową. Ta sama pustka w pokoju sąsiednim. Żadnego z tych drobnych przedmiotów, które świadczą obecnością swoją, że lokatorzy wyszli, ale powrócą...
Grzegorz drgnął.
— Wyjechali! — mruczał. — Wyjechali!... Zdaje się to niepodobieństwem, a jednakże tak jest!... Cóż się więc stało?
Dnie następują po sobie, ale nie są do siebie podobne. Ta sala, która wczoraj gości pomieścić nie mogła, nie posiadała dzisiaj nawet zwykłych swoich klientów. Pani Lariole królowała sama jedna poza kantorem i z piórem w ręku zajęta była nieskończonem dodawaniem. Świadczyło to, że egzekucja tajemniczego przestępcy wielkie jej zyski przyniosła.
Na odgłos wchodzącego podniosła głowę i uśmiechnęła się przyjaźnie.
— A! pan doktor! — zawołała. W samą porę pan przychodzi... Bo właśnie miałam posyłać do pana... — Do mnie? — powtórzył Grzegorz, a po co?
— Dla oddania panu tego listu.
I pani Lariole podała doktorowi dużą szarą kopertę, wyjętą z szuflady kontuaru.
Grzegorz odebrał ją drżącą ręką i zaczął się przyglądać. Na adresie były słowa:
„Panu doktorowi Vernier“.
Że pismo pochodziło od ojca Edmy, nie ulegało żadnej wątpliwości. Z tego listu miał się dowiedzieć wszystkiego,