Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/153

Ta strona została skorygowana.

wrażenie. Stąd omdlenie, stąd uderzenie na mózg i warjacja. Ale czy to nieuleczalna warjacja?
— Biedny mąż okropnie desperował — zaczęła znowu pani Lariole. — Doktorzy poradzili mu, aby odwiózł żonę conajprędzej do jakiego zakładu dla obłąkanych, gdzie otoczą ją staraniami, jakich w domu mieć nie może. Rada nie była złą.
— Ta rada, to wszystko, co im podsunęła ich wiedza! — powtórzył z goryczą Grzegorz.
— Pan Fabrycjusz Leclére, siostrzeniec podróżnego, bardzo porządny młody człowiek, potwierdził, że to było koniecznem. Mąż nie mógł się na nic zdecydować. Łzy jego jak groch spadały na ręce żony, ale ona wcale tego nie czuła. Doprawdy, była to scena, na którą patrzeć było niepodobna.
Grzegorz opuścił głowę i płakał.

ROZDZIAŁ XLI.

— Warjatka! — powtarzał zgnębiony — warjatka! To okropne. A mnie nie było, żeby nad nią czuwać! ażeby ją raz jeszcze ocalić! O! przeczucia, przeczucia! jak one mnie nie myliły |
— Czy — zapytał znowu Grzegorz — pan Delarivére i jego żona opuścili hotel zaraz po wypadku?
— Nie, nie zaraz — odpowiedziała pani Lariole. — Podróżny, którego nazwiska nie pamiętam, bo wbrew przepisom nie zapisałam go w liście przyjezdnych, wyruszył dopiero koło południa.
— Gdzie pojechał?
— Jak pan Fabrycjusz Leclére powiadał, to do Paryża; zaraz dziś mieli odwieźć chorą do domu zdrowia.
— Do domu zdrowia! do którego?
— Nie wiem.
— A czy wie pani przynajmniej adres tego Fabrycjusza Lecléra?
— Nie, doktorze.
Grzegorz czuł się strasznie przygnębionym.