Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/16

Ta strona została skorygowana.

Po chwilowem milczeniu bankier odezwał się znowu:
— Czy będziesz wtedy zupełnie szczęśliwą?...
— O tak, będę bardzo szczęśliwą! — wykrzyknęła Joanna — będę za bardzo szczęśliwą... i nieraz zapytuję się siebie, czem mogłam zasłużyć sobie na takie szczęście.
— Tem, żeś była najdoskonalszą z kobiet i najlepszą z matek.
Pani Delariviére miała odpowiedzieć, ale konwulsyjne drżenie powstrzymało jej słowo na ustach, a od stóp do głów zimno poczuła.
Otuliła się w futro.
— Zimno mi! — szepnęła głosem zaledwie dosłyszalnym.
— Czy chcesz, abym podniósł szybę?
— Proszę cię o to!...
Pan Delariviére szybko spełnił żądanie.
— Jakże ci teraz? — zapytał.
— Nie wiem doprawdy sama. Głowa mi płonie... a zimno mi dokucza. Każde poruszenie pociągu odbija mi się w głowie i mało jej nie rozsadzi.
— Oprzej się na mnie, droga moja.
Młoda kobieta przytuliła się jak zraniona ptaszyna do piersi męża, który czuł, jak jej delikatne członki to ziębną, to się rozpalają kolejno. Gorączka przybierała przerażające rozmiary. Umysł bankiera opanowywały coraz czarniejsze przeczucia.
Co minuta, co sekunda, Joanna trudniej oddychała, oddech stawał się coraz bardziej świszczącym i urywanym, a zimny pot występował na skronie.

ROZDZIAŁ III.

Pociąg leciał z gwałtowną szybkością, zatrzymując się tylko na większych stacjach. Pan Delariviére słyszał wymieniane kolejno: Laumes, Tonnere, Laroche, Montereau... Była godzina trzecia nad ranem.
Jeszcze półtorej godziny, a znajdą się na dworcu paryskim.
Pierwsze brzaski dzienne ukazywały się na horyzoncie.