Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

— Pomimo woli, można powiedzieć bezwiednie, ciotka moja była dziś świadkiem egzekucji...
— Egzekucji? — powtórzył Frantz Rittner zdziwiony. — Gdzież to?
W Melun.
Doktor zamienił ze swoim wspólnikiem spojrzenia. Zrozumieli się i zaczął dalej:
— Niech pan będzie łaskaw objaśnić mnie, w jaki się to sposób stało?...
Fabrycjusz opowiedział szczegóły, o których nam wiadomo, a o których doktor miał się był dowiedzieć dopiero w parę godzin później u Brebanta. Po uważnem wysłuchaniu Rittner zamyślił się na chwilę.
— I pan sądzi — zapytał znowu — że jedynie widok egzekucji stał się powodem tego nagłego obłędu? — Zapewne odrzekł Fabrycjusz — toć sam fakt prze konywa nas o tem. Straszny okrzyk, a potem zemdlenie, były jakby odpowiedzią na trzy słowa, rzucone tłumom z szafotu:
— „Jestem zupełnie niewinny!...“
Przyznam się, że nie rozumiem pańskiej w tym razie wątpliwości.
— O! odrzekł Rittner — wcale nie wątpię o warjacji, ale powątpiewam o przyczynie, która ją spowodowała!
— Jednakże... — zaczął znowu Fabrycjusz.
— Zastanawiam się — przerwał doktor — czy jest możebnem, ażeby jakikolwiek widok, choćby nawet najokropniejszy, mógł wywołać taki przewrót w umyśle!
Widzieć spadającą głowę człowieka szepnął pan Delariviére — czyż to nie dosyć?
Sądzę, że nie... — odrzekł doktor i rzucił znowu pytające na Fabrycjusza spojrzenie.
— Jednakże jedyna to przyczyna, zapewniam cię, panie doktorze — powiedział wspólnik nędznika.
— Pan tak sądzi — rzekł Rittner — ale bodaj, że jesteś pan w błędzie. Choroby umysłowe, tak samo jak i wszelkie choroby ciała, mają swoją logikę. Przestrach, spowodowany widokiem scen przerażających, może sprowadzić kryzys