Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/165

Ta strona została skorygowana.

— Zrobisz pan wszystko co w ludzkiej mocy, żeby przyspieszyć wyleczenie?...
— To mój obowiązek... i będę bardzo szczęśliwy jeżeli go wypełnię...
— Dziękuję panu, i pokładam w nim zaufanie bez granic.
— Pozostaje jeszcze jedna kwestja do załatwienia...
— Jaka?
— Kwestja utrzymania i honorarjum.
Frantz Rittner spojrzał na Fabrycjusza, a ten go zrozumiał.
Bankier odpowiedział zaraz:
— Nie znam warunków pańskiego zakładu, ale jakąkolwiek naznaczysz cenę, przyjmę ją z góry... Jestem bardzo bogaty.
— Kochany wuju — przerwał Fabrycjusz — pozwól, że się ułożę z doktorem o wszelkie szczegóły... zgłoszę się tu jutro w tym celu i sądzę, że obie strony będą zadowolone...
Pan Delariviére skinął głową na znak, że się zgadza, a otoczywszy ramieniem Joannę, znów mówił:
— Powierzam panu, to co mam najdroższego na świecie... Czy aby będę mógł widywać mą żonę?...
— Przykro mi bardzo, że nie mogę odpowiedzieć na to stanowczo... odrzekł doktor. — Skoro kuracja się rozpocznie, czem mniej będzie pan widywał chorą, tem będzie lepiej...
— Jednakże nie zabroni mi pan zupełnie... Byłoby to okropne!...
Będzie pan mógł bywać tu raz na tydzień.
— Raz tylko? to bardzo mało... to zamało!...
— Zapewne, ale w mojej metodzie kuracyjnej prawie zupełne odosobnienie jest warunkiem głównym.
— Poddaję się losowi, jeżeli potrzeba, nie będę jej widywał, tylko co ośm dni... Czy pan sądzi, że widok córki byłby niebezpiecznym dla niej?
— A! — rzekł Rittner — pani ma córkę?
— Dziecko siedmnastoletnie, po które przyjechaliśmy do Francji, cieszyliśmy się, że się już nie rozłączymy z nią, a tu naraz spadła na nas ta piorunująca katastrofa!...