Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

— Bardzo dobrze — odparł Rittner i zapisał w książce: pani Delariviére Joanna, lat 35, przyjęta do zakładu 12 maja 1874 roku, a jednocześnie pomyślał: Wujaszek z Ameryki... Domyślałem się!... W krótkim czasie będzie zatem coś nowego.
Zamknął książkę i zadzwonił. Pomocnik ukazał się prawie natychmiast.
— Pan dyrektor mnie potrzebuje? — zapytał.
— Tak — odrzekł Rittner — oto nowoprzybyła chora, którą raczy kochany kolega umieścić w drugim oddziale.
Maurycy wskazał Joannę.
— W oddziale na parterze?
— Nie!... na pierwszem piętrze, pokój Ne 4, ten najwygodniejszy ze wszystkich.
— Dobrze, panie dyrektorze.
— Umieści tam kolega panią i zaleci infirmerce głównej, ażeby nową pensjonarkę traktowała z wyjątkowemi, względami... Ja jej to sam zresztą powiem za chwilę i wskażę, co trzeba robić.
Frantz Rittner zwrócił się następnie do bankiera:
— Czy pani lubi kwiaty? — zapytał.
— Nadzwyczajnie — odrzekł zapytany.
— A więc kochany kolego — przemówił Rittner do młodego Prusaka, racz kolega pamiętać, ażeby co rano zmieniano kwiaty w pokoju pani... Ale, ma się rozumieć, kwiaty bez zapachu.
— Dobrze, panie dyrektorze.
— A teraz, proszę jeszcze pana, panie bankierze — rzekł znowu do męża nieszczęśliwej — uzbrój się pan w odwagę, uspokój się i nie trać nadzieji... Trzeba się rozłączyć z ukochaną...
Pan Delariviére nie miał niestety ani odwagi, ani spokoju. Z twarzą, łzami zalaną, wyciągnął ręce do Joanny, szepcąc złamanym głosem i ledwie powstrzymując łkanie:
— Żegnam cię, kochana towarzyszko moja... pełnio mojej duszy... żegnam cię!...
Młoda kobieta, ciągle podobna do pięknej nieruchomej figury z wosku, nie poruszyła się wcale.