Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/168

Ta strona została skorygowana.

Bankier pochylił się i przycisnął usta swoje do jej czoła. Ani drgnęła nawet. Starzec wybuchnął głośnym płaczem.
— A! — wołał — zabierzcie ją |... zabierzcie ją!... Ona mnie nie widzi... nie słyszy nie poznaje... To zanadto bolesne...
Ukrył twarz w dłoniach i nagle tak osłabł, że gdyby go był Fabrycjusz nie powstrzymał, byłby runął na ziemię.
Tymczasem Frantz Rittner ujął za ręce Joannę i zmusił do powstania z fotelu. Skinął na pomocnika, a ten wziął chorą pod rękę.
— Chodź pani — powiedział — chodź.
Poszła najspokojniej, nie spojrzawszy wcale poza siebie.
Fabrycjusz jak mógł, uspakajał bankiera, którego rozpacz przechodziła granice.
— Kochany wuju — mówił do niego — nie cierpię banalnych pocieszeń, muszę ci jednakże przypomnieć słowa doktora: „Uzbrój się w cierpliwość... uspokój się i nie trać nadzieji...“ Pamiętaj, że doktor Rittner obiecał wyleczyć ciotkę. Rozłączenie jest okrutne, ale jest konieczne...
— O! — szeptał pan Delariviére — i siła ludzka ma swoje granice... Zanadto cierpię... Chciałbym już umrzeć...
— O! — powtórzył Fabrycjusz — umrzeć, kiedy nie ma nic straconego!... Zastanów się wuju! — Czy zapomniałeś, że masz córkę? Nie kochasz już kuzynki mojej Edmy? Jej pieszczoty i uściski będą najskuteczniejszem na znękane serce lekarstwem.
— Edma... moja córka... masz rację Fabrycjuszu... mam jeszcze obowiązki, żyć powinienem... Ale cóż chcesz, nieszczęścia mnie dobijają. Joanna była całą radością moją... całem życiem mojem, a ja przeczuwam, że ona mnie opuści...
— Nie, nie, kochany wuju, ona cię nie opuści... Ona wkrótce pod dach twój powróci, ażeby cię podtrzymywać i kochać, jak dawniej... Bądź mężczyzną! Nie poddawaj się mój wuju... Edma jest twoją córką... Ja synem twojej siostry. Wesprzyj się na twoich dzieciach, które cię nie opuszczą, dopóki ciotka nie powróci.
Pan Delariviére ujął rękę Fabrycjusza, uścisnął konwulsyjnie i jakby zelektryzowany perswazją młodego człowieka,