Pagórki, drzewa, słupy telegraficzne zaczynały się na na szarem tle nieba zarysowywać i zaledwie dostrzegalne ginęły poza kłębami dymu, buhającego z lokomotywy.
Nagle Joanna wydała przeciągłe westchnienie, wstrząsnęła się cała, jakby za dotknięciem prądu elektrycznego, potem opadła bezwładnie i zesztywniała.
Pan Delariviére przerażony patrzał w twarz swojej towarzyszki i drżał także. Szeroko otwarte oczy młodej kobiety stanęły w słup, z białych usteczek najlżejszy oddech nie wychodził.
Bankier przyłożył rękę do lewej strony stanika i nie poczuł bicia serca. Nieszczęśliwa jego żona wpadła w daleko głębsze niż poprzednio zemdlenie.
W tej samej chwili pociąg zatrzymał się, a konduktor głosem monotonnym powtórzył kilka razy: Melun... Melun...
Bankier, który czuł, że mu się rozum miesza, otworzył spiesznie drzwiczki i z całej siły wołać zaczął: Na pomoc! na pomoc!...
Służba podbiegła do wagonu, z którego pochodziło wołanie.
— O co to chodzi, proszę pana? — zapytał naczelnik stacji, wskakując na stopnie.
Żona moja umiera... — odrzekł pan Delariviére. — Pomóż mi pan, błagam, przenieść ją do sali stacyjnej... Jechać z nią dalej niepodobieństwem... Muszę tu pozostać...
— Służę szanownemu panu...
Stróże nocni, naczelnik i jego pomocnik rzucili się do wagonu. Spora liczba podróżnych, zaciekawiona dramatycznym wypadkiem powysiadała z wagonów i zaczęła się przypatrywać.
Naczelnik stacji był człowiekiem bardzo uczynnym i niezwykle silnym. Wziął na ręce ciągle omdlałą panią Delariviére i przeniósł sam do sali pasażerskiej, gdzie ostrożnie posadził ją w szerokim fotelu.
Jeden z ludzi kolejowych podążył za swym zwierzchnikiem z walizką, kołdrą i wszystkiemi drobnemi przedmiotami, jakie podróżni mieli ze sobą w wagonie.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/17
Ta strona została skorygowana.