Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/174

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XLVI.

Pan Delariviére potrzebował zdobyć się na siłę nadludzką, aby powstrzymać łzy, cisnące się do oczów. Zapanował jednakże nad sobą, lubo zakłopotanie swoje zdradził milczeniem.
— Dlaczego nie odpowiadasz, ojczulku? — powiedziała Edma, przypominając sobie to, co od Grzegorza słyszała. — Mama jest chorą, wszak prawda?...
— Nie obawiaj się, moje dziecię — odrzekł ojciec — mama była cierpiącą, ale ma się znacznie lepiej, osłabienie nie pozwoliło jej towarzyszyć mi tutaj, i musi jeszcze kilka dni pozostać w Melun, gdzieśmy się zatrzymali. Tak mi cię pilno było uściskać, że sam przybyłem po ciebie. —
— Więc pojedziemy? — podchwyciła z naleganiem młoda dziewczyna — więc zobaczę mamę niebawem.
— Dziś już niepodobna, już zapóźno.
— A więc jutro?
Pan Delariviére zawahał się znowu.
Fabrycjusz przyszedł mu z pomocą.
— Jutro napewno — odpowiedział.
Posłyszawszy głos nieznajomego, na którego wcale dotąd nie zwróciła uwagi, Edma zadrżała.
Siostrzeniec bankiera skłonił się z uprzejmym uśmiechem. Panienka oddała mu ukłon i spojrzała na ojca, jakby pytała:
— Cóż ten pan za jeden?
Starzec zrozumiał o co idzie i odrzekł:
— Jakto? Czyż Fabrycjusz tak się zmienił od lat czterech, że go nie poznajesz?
Edma zarumieniła się.
— Przepraszam cię kuzynie — zawołała — nie widzieliśmy się tak dawno, cztery lata okrągłe! Nie miej za złe, ale naprawdę zapomniałam twoich rysów. Teraz jednak już cię poznaję.
— Tom ja winien kuzyneczko — — odrzekł Fabrycjusz, ściskając rączkę Edmy — powinienem był przypominać ci się kiedy niekiedy.
— Czy jednak — przerwała nagle Edma — czy zapewniacie mnie, że matka ma się zupełnie dobrze, i że ją jutro zobaczę?