Pan Delariviére potrzebował zdobyć się na siłę nadludzką, aby powstrzymać łzy, cisnące się do oczów. Zapanował jednakże nad sobą, lubo zakłopotanie swoje zdradził milczeniem.
— Dlaczego nie odpowiadasz, ojczulku? — powiedziała Edma, przypominając sobie to, co od Grzegorza słyszała. — Mama jest chorą, wszak prawda?...
— Nie obawiaj się, moje dziecię — odrzekł ojciec — mama była cierpiącą, ale ma się znacznie lepiej, osłabienie nie pozwoliło jej towarzyszyć mi tutaj, i musi jeszcze kilka dni pozostać w Melun, gdzieśmy się zatrzymali. Tak mi cię pilno było uściskać, że sam przybyłem po ciebie. —
— Więc pojedziemy? — podchwyciła z naleganiem młoda dziewczyna — więc zobaczę mamę niebawem.
— Dziś już niepodobna, już zapóźno.
— A więc jutro?
Pan Delariviére zawahał się znowu.
Fabrycjusz przyszedł mu z pomocą.
— Jutro napewno — odpowiedział.
Posłyszawszy głos nieznajomego, na którego wcale dotąd nie zwróciła uwagi, Edma zadrżała.
Siostrzeniec bankiera skłonił się z uprzejmym uśmiechem. Panienka oddała mu ukłon i spojrzała na ojca, jakby pytała:
— Cóż ten pan za jeden?
Starzec zrozumiał o co idzie i odrzekł:
— Jakto? Czyż Fabrycjusz tak się zmienił od lat czterech, że go nie poznajesz?
Edma zarumieniła się.
— Przepraszam cię kuzynie — zawołała — nie widzieliśmy się tak dawno, cztery lata okrągłe! Nie miej za złe, ale naprawdę zapomniałam twoich rysów. Teraz jednak już cię poznaję.
— Tom ja winien kuzyneczko — — odrzekł Fabrycjusz, ściskając rączkę Edmy — powinienem był przypominać ci się kiedy niekiedy.
— Czy jednak — przerwała nagle Edma — czy zapewniacie mnie, że matka ma się zupełnie dobrze, i że ją jutro zobaczę?
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/174
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XLVI.