Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/175

Ta strona została skorygowana.

— Tak jest, kuzynko, zapewniamy.
Młoda dziewczyna przypomniała sobie znowu, co jej Grzegorz Vernier powiedział: „Matka pani jest słabą, ale nie ma żadnego niebezpieczeństwa“.
Dała się też łatwo przekonać.
— Czy ojczulek dziś mnie zabierze? — zapytała, zarzucając obie ręce na szyję pana Delariviére.
— Dziś, zaraz, moje dziecię, idź przygotuj swoje rzeczy: i pożegnaj się z koleżankami. Zaczekamy tu na ciebie.
— Przygotować rzeczy... pożegnać się z koleżankami? — powtórzyła Edma zdumiona.
— To konieczne.
— Czy ojciec mnie zabiera z pensji zupełnie?
— Tak, kochana pieszczotko.
— I już was odtąd nie opuszczę?
— Mam nadzieję, dziecino moja.
— Ah! co to za szczęście! Stale przy ojcu i matce! doprawdy, że można zwarjować z radości! Idę do garderoby i do ogrodu. Długo nie zabawię, bo się nie będę przebierała. Za kwadrans najdalej wrócę.
I znowu wycałowawszy ojca, wybiegła z salonu.
Pensjonarki wyszły właśnie na wieczorną przechadzkę. Edma schwyciła Martę.
— Czy ci się przytrafiło co szczęśliwego, żeś taka rozpromieniona? — zapytała Marta.
— Ojciec przyjechał i zabiera mnie ze sobą — odrzekła młoda dziewczyna.
— Dzisiaj?
— Zaraz.
— I pozostaniesz u rodziców?
— Tak, kochana moja.
Marta zmarszczyła brwi.
— Co ci jest? — spytała żywo Edma. — Czy nie podzielasz radości mojej?
— Najprzód wcale nie cieszę się z tego, że utracę jedyną moją przyjaciółkę, a potem myślę o Grzegorzu.
Edma zadrżała.