Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/182

Ta strona została skorygowana.

— A gdyby majtek rozpowiadał innym tę historję, tak jak ją nam opowiadał, gdyby to doszło do uszu władzy, czyżby nie nakazała nowych poszukiwań?
— Nie będą przecie chcieli zdradzać pomyłki swojej — odezwał się Renè de Jancelyn. Niebezpieczeństwo tkwi gdzieindziej... Jeżeli istnieje gdzie jaka rodzina tego Piotra, jeżeli ona się dowie o tych opowiadaniach marynarza, to będzie miała prawo poszukiwać rehabilitacji skazanego i zmusi do poszukiwania prawdziwego mordercy, ale to wszystko nie jest prawdopodobne i niema się czego obawiać... Potrzeba by jednakże zapewnić się czy napewne ten herb został znaleziony w czołnie.
— Zajmę się tem niezwłocznie — odrzekł Fabrycjusz — i sprytnym będzie pan Bordeplat, jeżeli zdoła zachować swoją tajemnicę.
Frantz Rittner, nie przerywając, wysłuchał do końca. Oparł głowę na ręku, zmarszczył brwi i zdawał się nad czemś myśleś głęboko.
— O czem myślisz? — zapytał go Fabrycjusz.
Doktor podniósł głowę i zwrócił się do Renègo.
— Wszak powiedziałeś, nieprawdaż, że według prawa francuskiego rodzina skazanego mogłaby, dostarczywszy nowych dowodów, domagać się nowego śledztwa?
— Tak, ale cóż to znaczy, kiedy można się założyć, że tej rodziny niema wcale.
— Skąd możesz o tem wiedzieć?
— Bo, kochany doktorze, robiłeś poszukiwania na swoją rękę i dowiedziałeś się rzeczy, o których nie wie sprawiedliwość
— Nie robiłem żadnych poszukiwań i nic nie wiem pewnego, ale rzecz jedna przyszła mi do głowy.
— Odnosząca się do stosunków skazańca?
— Tak.
— Przypuszczasz, że istnieje?
— Może...
— Nie w tej chwili... Przedewszystkiem chcę wyjaśnić moją wątpliwość.