Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

cię zatrzymywać dłużej. Jeszcze tylko kieliszek szampana i bywaj zdrów,
Siostrzeniec bankiera powstał z kanapki.
— Dobranoc! — powiedział i zapalił cygaro. — Jutro po południu będę w Auteuil, doktorze.
— Liczę na to, mój drogi.
— Do widzenia, kochany Renè.
— Do widzenia, przyjacielu.
Godni przyjaciele uścisnęli się za ręce i rozstali.
— Oto łotr, coby chciał, abyśmy pracowali na niego, a w zamian radby nam nic nie dać! — odezwał się Renè, gdy Leclére zamknął drzwi za sobą. Czyś nie tego samego zdania, doktorze?
— Najzupełniej! Czytam w jego twarzy, że coś ukrywa przed nami i marzy o wyzyskaniu nas, ale kto za wiele liczy na siebie, ten się przelicza bardzo często.
— Stare i mądre przysłowie.
— Jeżeliby Fabrycjusz, licząc na sukcesją olbrzymią, chciał zerwać naszą spółkę i uchylić się od przyjętych zobowiązań, coby było? — zapytał Renè.
— Nie uda się to wcale! Zerwanie takie jest rzeczą wprost niemożliwą. Trzymamy go już tem, co zrobił w Melun, a ja mam go lepiej jeszcze obecnie w garści, z powodu tej jego niby ciotki warjatki, którą na nasze szczęście u mnie pomieścił. Grożąc mu jej uzdrowieniem i wróceniem wujowi, zmuszę pana Fabrycjusza do podpisania układu, jaki nam tylko potrzebnym będzie. Wyciągniemy mu miljony z ognia, ale część swoją dostaniemy, a będzie to kąsek wspaniały.
Frantz nacisnął na dzwonek.
— Rachunek — zawołał do garsona, i dowiedz się, czy mój powóz przyjechał. Powóz doktora Rittnera.
Był to mały powozik czarny, nie bijący bynajmniej w oczy, ale dobrze utrzymany i przepysznie zaprzężony. Stał przed bramą.
Rittner zapłacił należność, odwiózł Renègo Jancelyn do mieszkania na ulicę Toetbout i pojechał do Auteuil.