Fabrycjusz dziwnie zamyślony jechał tymczasem fiakrem na ulicę Clichy.
— Trzymają mnie w łapach! — mruczał i zaczynam wierzyć, że mnie wyzyskają. Czychają na sukcesję po moim wuju, całe szczęście, że prawdziwej cyfry nie znają. Jak się tu obyć bez Rittnera? Jak ich użyć obydwóch, aby zrobili co potrzeba, a nic nie dostali? Noc przynosi dobrą radę. Zobaczymy to jutro.
Pomimo myśli przeróżnych, Fabrycjusz zmordowany ogromnie, zasnął od razu głęboko i spał do ósmej rano. Obudził się zupełnie wypoczęty i zadzwonił na służącego.
Laurent już wstał i wszedł do sypialni.
— Pan mnie potrzebuje? — zapytał.
— Potrzebuję cię, mój chłopcze. Odsłoń rolety i przygotuj wszystko do ubrania, bo zaraz wychodzę. Od dzisiaj codzień będę wstawał tak rano.
— Nawet kiedy pan trzy ćwierci nocy przepędzi poza domem?
— Nie będę już przepędzał nocy poza domem, położenie moje wkrótce zupełnie się zmieni, mój kochany. Moje zwyczaje będą zupełnie inne. Mam zamiar zamieszkać na wsi.
— Na wsi! — powtórzył Laurent. — Pan nie będzie mógł obejść się bez bulwarów!
— Obejdę się, zobaczysz!
— Obejdzie się pan także bez życia paryskiego, bez balu, teatrów, opery, kolacji?
— Najdoskonalej! — zawołał Fabrycjusz — jeżeli jednak spokojne życie, jakie prowadzić zamierzam, nie podoba ci się, to ci wolno mnie opuścić.
— Opuścić pana? nigdy! Od sześciu lat jestem, dobrze mi, to i nadal zostanę. Wszędzie pójdę za panem.
— Jak ci się podoba, zresztą nie pójdziesz zbyt za daleko.
— Choćby na koniec świata, to mi wszystko jedno...
Fabrycjusz zaczął się ubierać pospiesznie, a potem posłał po fiakra, usiadł przy biurku i napisał list następujący: