Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/187

Ta strona została skorygowana.
Paryż, 26 kwietnia.
„Kochany Leonie!

Jutro, o wpół do jedenastej, wstąpię do ciebie, do ministerjum... Zjemy razem śniadanie.

Twój Fabrycjusz Leclére.“

Włożył w kopertę ten bilecik lakoniczny i zaadresował:
Pan Leon Herdy, podporucznik w ministerjum marynarki.
— Powóz już czeka, proszę pana — powiedział Laurent, drzwi otwierając.
— Jadę... Oto list, który później zaniesiesz według adresu.
— Dobrze, panie. Czy ma być jaka odpowiedź?
— Nie.
— Powróci pan na śniadanie?
— Nie.
— A na obiad?
— I na obiedzie nie będę... Masz wolny cały dzień, jak długi i szeroki.
— Dziękuję panu...
Wyszedł, wsiadł do fiakra i powiedział do stangreta:
— Do Neuilly, ulica Longchamps.

∗             ∗

Pan Delariviére w zbytkownym swoim apartamencie w Grand-Hotel spędził noc bardzo niedobrze... Przykre sny, straszne widziadła, niepokoiły go nieustannie, poduszka zdawała się najeżoną ostremi kolcami. Nadedniem zasnął dopiero twardo, a było to dlań koniecznem.
Edma ze swej strony, lubo z innych zupełnie przyczyn, nie mogła się także pochwalić pierwszą nocą w Paryżu spędzoną. Nieustanna jazda, hałas na bulwarze, po ciszy, jaka panowała w pensjonacie, nie pozwoliły jej zmrużyć oczu. Myślała o różnych rzeczach, przypominała sobie różne wspomnienia, myślała i o Grzegorzu Vernier, którego spodziewała się ujrzeć w hotelu w Melun, u łoża matki.
— Dlaczego matka została w Melun? — Bezustanku stawiała sobie to pytanie... Nie wątpiła o tem, co ojciec mówił, a przynajmniej starała się nie wątpić. Ale głos jakiś