Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/189

Ta strona została skorygowana.

— Tak ojczulku, ale to nic pilnego...
— Nie jestem tego samego zdania... odpowiednie toalety uczynią cię jeszcze ładniejszą, a oto chodzi dumie ojcowskiej, moje dziecko.
Edma znowu się zawahała, ale zebrawszy całą odwagę, szepnęła:
— Obiecałeś, ojczulku, że pojedziemy dzisiaj do Melun... O której się wybierzemy?
Pot zimny wystąpił panu Delariviére na skronie.
— Czyż mówiłem, że dzisiaj? — zapytał.
— Tak ojczulku, najwyraźniej... a przynajmniej tak kuzynek Fabrycjusz powiedział to przy tobie, a ty nic przeciwko temu nie miałeś.
— Zapomniałem widocznie o tych ważnych interesach, o których ci przed chwilą wspominałem.
Edma spojrzała na ojca zdziwiona... Czyż mogła istnieć na świecie rzecz ważniejsza, nad zobaczenie matki?
— Jeżeli tobie, ojcze, nie podobna opuścić dzisiaj Paryża, dlaczegoż ja bym nie mogła pojechać do mamy z Fabrycjuszem. Chętnie na pewno będzie mi towarzyszył...

ROZDZIAŁ L.

Bankier przyłapany tak niespodzianie, nie umiał zdobyć się na odpowiedź.
— Pomyśl tylko, ojczulku zaczęła znowu Edma, obejmując starca za szyję — pomyśl tylko, że matka jest jeszcze osłabioną, że nas potrzebuje, że wygląda nas zapewne niecierpliwie, że radaby mnie jak najprędzej zobaczyć... Całe dwa lata nie widziałyśmy się ze sobą... Pojedziemy więc dzisiaj, ojczulku?
— Dzisiaj będzie to bodaj niepodobieństwem — mruknął pan Delariviére.
— Dla tego, kto chce, nie istnieją niepodobieństwa — odrzekła Edma — pojedziemy! pojedziemy!
I zaczęła pieścić i obcałowywać ojca.
Słuszne żądanie Edmy wprawiało bankiera w najboleśniejsze zakłopotanie.