Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/190

Ta strona została skorygowana.

Co odpowiedzieć, czego się trzymać? Czy wyznać straszną prawdę? — Nie miał odwagi. Jak tu upozorować odmowę?... Okropna tajemnica mimo woli cisnęła się na usta.
Młoda dziewczyna, bezwiednie zadając tortury starcowi, mówiła z płaczem:
— Dlaczego nie odpowiadasz, mój ojcze?... czy nie pojmujesz tego, że ja nie mogę być szczęśliwą, nie uściskawszy matki? Proszę cię raz jeszcze, jeżeli nie możesz opuścić Paryża, to pozwól mi pojechać do Melun z Fabrycjuszem...
— Jechać ci samej z Fabrycjuszem — mruknął bankier, nie wiedząc prawie co mówił — to byłoby nieprzyzwoicie.
— Nieprzyzwoicie? — powtórzyła Edma — Dlaczego?... Fabrycjusz jest synem twojej siostry, ojczulku... jest kuzynem moim najbliższym, jest mi prawie bratem... Odwiezie mnie do mamy i zaraz powróci... Zapewniam cię, że nic niema w tem nieprzyzwoitego... Odpowiedz ojczulku, że się zgadzasz...
— Nie, nie mogę... nie mogę... — wykrzyknął bankier prawie nieprzytomnie, łzy długo powstrzymywane twarz mu zalały.
Edma blada z przerażenia patrzyła na ojca. Straszna myśl przesunęła się po jej głowie.
— O! — odezwała się zdławionym głosem — dlaczego płaczesz, ojcze mój drogi? Co za przyczyna tego?... Ja koniecznie chcę wiedzieć prawdę!!.. Ty coś ukrywasz przedemną!... Co to takiego?.. Jeżeli mi ojcze nie odpowiesz, nękać mnie będą okropne przypuszczenia. Z mamą stało się widać jakieś nieszczęście?...
Bankier dusił się od płaczu, nie mógł przemówić ani słowa.
Edma zawołała ze złożonemi rękoma:
— Może matka umarła?...
Pan Delariviére blady śmiertelnie zaczął się trząść cały.
— Nie... nie umarła, moje dziecko...
— Jeżeli chcesz, żebym ci wierzyła, to mi wszystko, jak jest, szczerze opowiedz.
— Nie pytaj mnie, zaklinam cię, córko moja!
— Nie ustąpię, dopóki nie dowiem się prawdy! Muszę wiedzieć co jest!... Niepewność mnie zabija... sił mi nie