Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/192

Ta strona została skorygowana.

najmężniejszego człowieka w dziecko przemieniają... Tego właśnie na sobie doświadczam!... Chcesz wiedzieć prawdę... ustępuję... słuchaj, ale uzbrój się w odwagę, bo wielkie nieszczęście na nas spadło!...
— Matka umarła! — przerwała Edma. — Umarła!... przeczuwałam to dobrze!
— Przysięgam ci, że nie...
— Więc gdzież jest i co porabia?
— W domu zdrowia...
— Chora bardzo, nieprawda?
— Bardzo chora, ale nie tak, jak cię się zdaje... Umysł ma tylko chory, a nie ciało...
— Nie rozumiem dobrze, ale jestem uspokojoną. Dzięki Bogu, że mama żyje.
— Żyje, ale jest obłąkana niestety.
Edma krzyknęła i zasłoniła sobie oczy rękoma, jak gdyby nie chciała dać ojcu zobaczyć, jakie słowa jego wywarły na nią wrażenie.
— Obłąkana! — powtórzyła — warjatka! O mój Boże, mój Boże! Biedna, nieszczęśliwa matka! — mówiła, zalewając się gorzkiemi łzami. Więc to dlatego nie chciałeś, ojcze, dopuścić mnie do niej? Dlatego nie chcesz mnie zawieźć do Melun?
— Mama nie jest już w Melun — odpowiedział bankier.
— Gdzież więc jest?
— W Auteuil pod Paryżem.
— Ile potrzeba czasu na dostanie się do Auteuil?
— Najwyżej godzina drogi.
— A więc, kochany ojcze, pojedziemy tam zaraz, w tej chwili! Muszę zaraz, skoro już wiem o wszystkiem, zobaczyć i uściskać moją ukochaną matkę. Może moje pieszczoty dokażą cudu, może jej przywrócę rozum.
— O! gdyby Pan Bóg raczął się zmiłować! — szepnął pan Delariviére.
— Ojcze, czyż ja nie jestem twoją córką? — mówiła Edma. — Czyż nie powinnam podzielać twoich zmartwień? Dlaczego ukrywałeś przedemną tę prawdę?