oknach grube kraty żelazne, jak w celach więziennych, Edma się zachwiała, ciemno się jej w oczach zrobiło, dreszcz nerwowy przeszedł ją od stóp do głowy.
— Odwagi, kochana kuzynko! — szepnął jej do ucha Fabrycjusz.
— O! — odpowiedziała — mam dosyć odwagi! Ale to takie dziwnie ponure...
O mało nie wybuchła płaczem.
Rittner otworzył furtkę w sztachetach, oddzielających ogród od szpitalnego dziedzińca, odjął małą srebrną gwizdawkę, którą nosił przy łańcuszku od zegarka i dwa razy cicho zagwizdał. Jedna z infirmierek drugiero oddziału zaraz się zjawiła. Młoda kobieta w ciemnej sukni i w dużym, białym fartuchu i z pękiem kluczy w ręku, stanęła przed doktorem, oczekując rozkazów.
— Idziemy do pokoju № 5 — oświadczył Rittner. — Proszę iść przed nami...
Zawróciła i zagłębiła się w długi korytarz, jaki każdy budynek rozdzielał na dwie połowy. Po prawej i lewej stronie były drzwi ponumerowane i opatrzone okienkami, otwierającemi się na zewnątrz.
— Czy pensjonarka z pod piątego numeru spokojną była od ostatniej mojej wizyty? — zapytał Rittner infirmerki.
— Tak, panie doktorze... Nie ruszyła się nawet... Zdaje się, że śpi...
— Otwórz pani okienko — powiedział Rittner, przystając przed drzwiami celi.
Infirmerka poszukała pomiędzy kluczami pewnego rodzaju wytrycha, którył służył do wszystkich zamków i otworzyła nim okienko bez najmniejszego hałasu.
Doktor zbliżył się i spojrzał w głąb pokoju.
— Śpi — odezwał się po cichu do młodej dziewczyny. — Proszę, niech pani nie krzyknie przypadkiem... Trzeba panować nad sobą!
Dziecko przylepiło twarz do otworu i wstrzymując oddech, chciwie wpatrywało się w matkę.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/203
Ta strona została skorygowana.