Joanna na wpół leżąca w dużym fotelu na wprost drzwi, z rękami skrzyżowanemi na piersiach, zasypiała głęboko. Miała na sobie biały, wełniany szlafroczek, na który spadały, jak złota kaskada, bujne sploty jasnych jej włosów. Kościana białość policzków nadawała jej piękności wyraz dziwny i przerażający prawie. Pod oczami widać było grube, sine obwódki, a usta były całkiem bezkrwiste. Gdyby nie lekkie falowanie piersi, możnaby ją wziąć było za umarłą. Przez parę minut Edma pożerała matkę oczyma. Nagle cofnęła się od okienka, zbliżyła się do Rittnera i ujęła go za ręce.
Doktorze — powiedziała — widziałeś, że byłam spokojną, iż potrafię panować nad sobą. Ani jednem słówkiem, ani drgnięciem jednem nie zdradziłam wzruszenia, żaden okrzyk nie wydał mojej boleści. Widzisz pan, że możesz na mnie liczyć.
— To też, proszę pani — odrzekł Rittner — zrobiłem wszystko, co do mnie należało, aby pani zadość uczynić.
— Na życie mojej matki zaklinam pana, a jednocześnie przysięgam, że nie wymówię ani słowa, nie westchnę, jednej łzy nie uronię... ale... doktorze, każ mi drzwi otworzyć.
Mówiąc to, Edma była bladą, tak bladą może, jak jej matka, spojrzenie jednak miała całkiem spokojne, a głos zupełnie pewny.
Pan Delariviére zadrżał.
Doktor i Fabrycjusz spojrzeli po sobie zdumieni.
— Czego też pani żąda! — mruknął Rittner, którego po raz już drugi zwykła krew zimna opuściła.
— Proszę pana, abyś mi kazał te drzwi otworzyć.
— Ależ, proszę pani, to niepodobna!
— Mówiłeś mi pan to samo przed chwilą, kiedy chodziło o pokazanie mi matki. A jednakże pozwoliłeś!.. I teraz musisz pozwolić.
— A gdybym pozwolił, cóż pani zrobić zamierza?
— Chcę pocałować mamę, albo raczej dotknąć się ustami jej czoła i włosów. Tak lekko, że nie poczuje nawet. Oto, o co cię proszę, doktorze. Otwórz mi te drzwi!
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/204
Ta strona została skorygowana.