— Wszyscy go opuszczają! — mówiła nieszczęśliwa — wszyscy... Ale ja go będę bronić!... Kacie, ja ci wyrwię twoją ofiarę...
I w napadzie szała targała prześliczne włosy, jakby walcząc zacięcie z niewidzialnym przeciwnikiem. To się przyczaiła, jak makolągwa, to ciskała, jak pantera, odbijała się o ściany, jęczała, wydawała jakieś okrzyki, to niby zwycięskie, to niby zwyciężona, ale zadziwiająco silna w swej sile nerwowej.
Nagle przypadek tej imaginacyjnej walki postawił ją naprzeciw córki. Stanęła dysząca i z wyrazem wściekłej nienawiści krzyknęła:
— Jesteś kacie!... nie ujdziesz mi już; już mi się nie wymkniesz! I rzuciła się na Edmę, która stała osłupiała z przerażenia i nawet nie usiłowała usunąć się, aby uniknąć spotkania.
Biedne dziecko znalazło się w niebezpieczeństwie. Czuła już gorący oddech chorej. Jej zaciśnięte palce miały ją pochwycić za gardło i zdusić.
Piekielna radość zabłysła w oczach Fabrycjusza... Ale Frantz Rittner rzucił się jak piorun pomiędzy matkę a córkę. Pochwycił Joannę za ręce, pomimo, że się wyrywała i wpatrzył się w nią magnetycznym wzrokiem pogromcy, poskramiającego dzikie zwierzę i zmusił do tego, że zmęczona i zdyszana padła na fotel, a w kilka minut po ohydnej scenie już spała.
— Skończone! odezwał się wtedy. — Kryzys już minął. Ale pani nigdy nie widziała śmierci tak z zbliska.
— Widocznie — pomyślał sobie Fabrycjusz w największej pasji — ten głupiec Rittner popełniać będzie dzisiaj wszelkiego rodzaju niezręczności! Gdyby był się powstrzymał, byłaby matka oswobodziła mnie od córki i cały majątek wuja należałby do mnie tylko samego.
Pan Delariviére chwycił w objęcia omdlewającą prawie Edmę i przycisnął do serca.
Joanna, leżąc w fotelu, trzęsła się jak w febrze. Obłąkanie zmieniło teraz charakter. Wszelka złość zniknęła z twarzy, a zastąpił wyraz głębokiej boleści.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/208
Ta strona została skorygowana.