Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/21

Ta strona została skorygowana.

Vernier, zatopiony w obserwacji, nie słyszał nic.
Przyłożył ponownie ucho do piersi Joanny w okolicy serca i ponownie zaczął się przysłuchiwać. Upłynęło parę sekund.
Podniósł się i zwrócił do bankiera, którego śmiertelna bladoćć wyrównywała bladość żony.
Jasne, stanowcze spojrzenie doktora przeszyło dreszczem pana Delariviére. Chciałby się był zapytać, ale zabrakło mu sił i odwagi, usta się poruszyły, ale nie wymówiły ani słowa.
— Pani żyje! — odezwał się nareszcie doktor.
Gwałtowna radość może zabić tak samo, jak boleść.
Bankier zachwiał się na nogach.
— Żyje! — wykrzyknął, składając ręce. — Żyje... I pan ją ocalisz?...
— Mogę pana stanowczo bodaj co do tego zapewnić...
— O! panie, cały mój majątek nie opłaci tych słów prawdziwie świętych.
Zaciekawiona Róża stała ciągle na progu drzwi uchylonych
— Moje dziecko, przynieś no tu papieru, atrament i pióro — rzekł do niej doktór.
Zaraz, panie doktorze...
Pan Delariviére osunął się na krzesło. Nagłe wzruszenie zupełnie go sił pozbawiło. Obfite łzy puściły mu się po policzkach.
Grzegorz Vernier zbliżył się doń i rzekł tonem serdecznym:
— Zapanuj pan nad sobą, bardzo proszę. — Musisz pan się koniecznie uspokoić i udzielić mi objaśnień niezbędnych.
Bankier siłą woli powstrzymał łzy i odpowiedział głosem zupełnie pewnym:
— Już jestem spokojny, panie doktorze, już gotów jestem odpowiadać na pańskie pytania.
Od jak dawna znajduje się pani w tym stanie?
Przeszło od godziny...
— Czy jakie wielkie zmartwienie, albo wogóle jakie wielkie wstrząśnienie spowodowało ten kryzys?...
— Ani jedno, ani drugie panie doktorze...
— Jesteś pan zupełnie tego pewnym?