Fabrycjusz zapytał znowu wuja:
— A teraz gdzie pojedziemy?
— Do mojego bankiera, a jednocześnie starego przyjaciela... — odpowiedział pan Delariviére. Potrzebuję pieniędzy na zapłacenie za Neuilly.
— Tak jest — odrzekł młody człowiek i wydał rozkaz stangretowi.
Dom bankierski Jakóba Lefèbre mieścił się w wielkim pałacu przy ulicy Saint-Laresse, biura zajmowały cały parter. Pan Delariviére wysiadł z powozu z córką i siostrzeńcem. W przedsionku szwajcar w czarnem ubraniu i w trzewikach ze srebrnemi sprzączkami zapytał go:
— Do kogo pan ma interes — do kasjera, do prokurenta, czy do samego pana Lefèbre.
— Do samego pana Lefèbre — odrzekł przybyły... — proszę mu podać tę kartę.
Naczelnik wielkiego domu, znany dobrze w całym Paryżu, pracował w swoim gabinecie. Przeczytawszy nazwisko wypisane na bilecie, wykrzyknął radośnie:
— Maurycy Delariviére!... proś natychmiast...
I wyszedł na spotkanie gościa i pochwycił go za ręce, a silnie je ściskając, powtarzał wzruszony:
— Jakto, to ty mój stary towarzyszu!
— Kochany mój przyjacielu, — odezwał się pan Delariviére — wizyta moja dzisiejsza ma cel dwojaki, najpierw chciałem cię widzieć, powtóre wziąść trochę pieniędzy...
— Doskonale... Wiele potrzebujesz?
— Większą trochę sumę... osiedlam się w Paryżu!
— Przepyszna nowina! Więc likwidujesz się w Nowym Jorku?
— Tak...
— Bardzo jestem z tego szczęśliwy! Nie będę potrzebował czekać znów dwóch lat na to, żeby cię zobaczyć!
— Będziemy się widywać bardzo często... Nabywam sobie dom, a Fabrycjusz podjął się urządzenie wszystkiego