Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/216

Ta strona została skorygowana.

dniami oglądała u złotnika przy ulicy la Paix. Tak on jej zawrócił głowę, że formalnie nie mogła sypiać po nocach.
— Dlaczegoż więc, moja kochana — odezwała się Adela — nie poprosisz o niego Fabrycjusza. Obowiązkiem jego uprzedzać twoje życzenia..
Paweł słuchał z brwią namarszczoną.
— Ja miałabym żądać od Fabrycjusza klejnotów za dwadzieścia pięć tysięcy franków! Widać, że wcale go nie znasz, moja droga! Fabrycjusz to szczyt egoizmu, to skąpiec najobrzydliwszy! O! bardzo się na nim zawiodłam.
I głęboko westchnęła.
Powróciwszy do Paryża, wielce jak wiemy oburzona, bo Leclére opuścił ją, pozostał w Melun i oddał się na usługi wujowi, znalazła w swoim buduarze oprócz zwykłych bukietów, przynoszonych w jej nieobecności, papierek różowego koloru i bilet wizytowy. Papierek różowy był to czek na dwadzieścia pięć tysięcy franków na jeden z domów bankierskich Paryża, płatny na okaziciela. Na bilecie wizytowym, naturalnie Pawła de Langeais, mieściły się te ołówkiem skreślone słowa:
„Oby pani raczyły sprawić klejnoty z ulicy de la Paix taką radość, z jaką ja je pani ofiaruję“.
— To mi prawdziwie grzeczny chłopiec ten Paweł — pomyślała Matylda. — Słowo honoru daję, że mi serce dla niego zabiło. Czyżbym się zakochała przypadkiem? No?... dlaczegożby nie! Byłoby to dziwne, ale może i zabawne!
Wsunęła bilecik za stanik, a różowy papierek schowała do szufladki. W chwili, gdy zadumaną Matyldę zastaliśmy w jej buduarze, mogła być godzina czwarta po południu. W przedpokoju rozległ się dzwonek.
Zadrżała.
— Gdyby to był Paweł — szepnęła — bardzo bym mu była rada!
Pokojówka ukazała się we drzwiach.
— Kto tam? — zapytała żywo blondynka.
— Brat pani.
— Proś — odrzekła Matylda z widoczną niechęcią.