— Czy on na serjo myśli o tobie?
— Bardzo na serjo! — zawołała Matylda z zapałem.
— Skądże wiesz o tem?
— Mam tego dowody.
— Jakie?
— To nie należy do ciebie! — odrzekła, śmiejąc się Matylda. — Ale chcesz mi zrobić pewną przysługę?
— I owszem.
Podniosła się, dostała czek z szufladki i podała bratu takowy.
— Zrób mi tę grzeczność i podnieść jutro za mnie te pieniądze. Gdy młoda, przystojna kobieta zjawia się z przekazem, wszyscy urzędnicy przypatrują się jej i szepcą. To ogromnie nieprzyjemnie.
Oczy Renègo zabłysły.
— Zrobię chętnie — odrzekł, biorąc różowy papierek, a przypatrzywszy mu się, dodał z uśmiechem: — Ha! ha! dwadzieścia pięć tysięcy franków! Miałaś racją! To chłopak, co zna się na rzeczy! Teraz nie dziwię się już, że biedny Fabrycjusz stracił twoje łaski. Nie zdziwię się, gdy mu drzwi zamkniesz przed nosem...
— Wcale nie, przyjmować go będę chętnie, ale tylko jako znajomego.
— Masz rację, nie trzeba nigdy zrywać ze swoimi dawnymi przyjaciółmi. W danym razie mogą się jeszcze na co przydać. Bądź uprzejmą dla niego. Gdybyś go odrazu odstręczyła, byłby wściekły i do mnie miałby złość także. A ja mam powody, ażeby być z nim jak najlepiej.
— Bądź spokojny. Zrobię mu prawdziwą przysługę, powracając wolność. Pozostaniemy najlepszymi przyjaciółmi na świecie.
— O której godzinie mam ci przynieść jutro pieniądze?
— Przed południem.
— O jedenastej będzie dosyć wcześnie?
— W samą porę.
— A więc czekaj mnie o jedenastej. Zjem z tobą śniadanie, jeżeli będziesz sama, ma się rozumieć.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/218
Ta strona została skorygowana.