— Po co tyle gadaniny, mój kochany Fabrycjuszu, jedno słowo byłoby dostateczne. Powiedz poprostu, że chcesz mnie porzucić.
— To konieczność niestety! — mruknął Fabrycjusz z nowem westchnieniem. — Ulegam jej, ale ile mnie to kosztuje.
— Przychodzisz oznajmić mi o zerwaniu w chwili właśnie, kiedy szukam sposobu, jak ci oznajmić, że nie możemy nadal widywać się tak często.
— Naprawdę? — zapytał młody człowiek.
— Daję słowo. Znasz mnie, że nie lubię kłamać.
— Sądzę jednak, że pozostaniemy przyjaciółmi, skoro inaczej być nie może.
— Liczę na to.
— I przyjmiesz zapewne chętnie tę małą pamiątkę, jaką ci chcę ofiarować w nadzieji, że ci szczęście przyniesie.
Powiedziawszy to, siostrzeniec bankiera wyjął z kieszeni pudełko, nacisnął sprężynę, a wewnątrz na niebieskim aksamicie ukazała się bransoleta porte bonheur, ozdobiona trzema dużymi brylantami. Zapłacił przed chwila za to cacko okrągłe pięć tysięcy franków.
Matylda klasnęła w ręce.
— Ah! jakież to prześliczne! — zawołała.
Rozmowa, prowadzona po przyjacielsku; trwała jeszcze chwil kilka, poczem oboje rozeszli się, podawszy sobie ręce.
Wyszedłszy od Matyldy, Fabrycjusz udał się na bulwar Haussmana pod № 92.
Notarjusz otrzymał bilecik, przyniesiony przez ogrodnika i czekał już z gotowym aktem sprzedaży.
Leclére nie mając pełnomocnictwa, nie mógł podpisać tego aktu, ale dał czek na trzykroć dwadzieścia tysięcy franków i otrzymał pokwitowanie.
Pan Delariviére, mógł wejść w posiadanie willi, kiedy mu się tylko podobało. Było już wpół do siódmej, gdy młody człowiek wyszedł od notarjusza.
— Do parc de Princes — powiedział do stangreta, wsiadłszy z powrotem do powozu. — Tylko jedź prędko, dostaniesz sto sous na piwo.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/220
Ta strona została skorygowana.