Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/221

Ta strona została skorygowana.

Zachęcony tą obietnicą, stangret nie żałował wcale bata. O siódmej minut dwadzieścia, biedne zwierzę, okryte pianą, zatrzymało się przed sztachetami willi, oznaczonej № 7.
Pani Lefébre w towarzystwie Edmy przyjęła Fabrycjusza w salonie.
Dwaj starzy przyjaciele rozmawiali, spacerując po ogrodzie, o różnych operacjach bankowych.
Leclére poszedł przyłączyć się do nich.
— A cóż — zapytał pan Delariviére — skończone?
— Skończone wuju. Oto pokwitowanie notarjusza. Pozostanie ci tylko podpisanie aktu, a przedewszystkiem plenipotencji, jaką kazałem przygotować na jutro.
— Czy zaraz jutro przenosicie się do willi? — zapytał Jakób Lefèbre przyjaciela.
Pan Delariviére spojrzał pytająco na Fabrycjusza.
— Jeżeli wuj pozwoli — odrzekł tenże — to jeszcze potrzebuję jednego dnia przynajmniej do zupełnego uporządkowania wszystkiego, ale pojutrze...
— A więc za jakie trzy dni złożymy ci wizytę — powiedział bankier.
— A ta sierota, panie Lefébre? — zapytał Fabrycjusz. — Już nam pan nie wspomina o niej. Czy nie dotrzymałbyś pan słowa?
— Aha! mój chłopcze, już widzę, myślisz o niej!
— Przyznaję, że pan mnie zaciekawia.
— Bądź spokojny. Moja prześliczna sierotka nie każe czekać na siebie. Zapewne ujrzymy ją za chwilę.
— Skądże ten cud przybywa?
— Z prowincji; ale już siódma dochodzi, powróćmy do naszych pań.
Dał się słyszeć turkot kół w oddali i zaraz potem zatrzymał się przed willą.
— Zapewne ona — powiedział Jakób Lefébre.
— Jednocześnie prawie otworzyły się drzwi a kamerdyner zaanonsował:
— Panna Paula Baltus.