Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/225

Ta strona została skorygowana.

Słuchacze Pauli spojrzeli po sobie. Głos sieroty zwykle taki łagodny i harmonijny, stał się nagle ostrym, zgryźliwym i boleśnie podziałał na wszystkich.
Fabrycjusz, trupio blady, czekał niespokojnie, co dalej powie młoda dziewczyna.
— Więc i ona tak samo, jak Klaudjusz Marteau, sądziła, że sprawiedliwość popełniła omyłkę i że prawdziwy winowajca uszedł bezkarnie?.. Czyżby przewoźnik z Melun zbliżył się do panny Baltus i wmówił w nią swoje przekonania? Zdawało się to nieprawdopodobne, ale nieprawdopodobieństwo często staje się prawdą.
Fabrycjusz przeląkł się okrutnie.
— Albo nie rozumiem cię, kochana córko — powiedział Jakób Lefébre — albo źle cię rozumiem. Pytasz się mnie, czy pewny jestem, że to istotny morderca został stracony?
— Tak, któż panu to powiedział i kto panu dowiódł tego?

ROZDZIAŁ LX.

— Jakto! kto mi powiedział? kto mi dowiódł? — wykrzyknął Jakób Lefébre.
— Tak.
— Ależ wszystko przecie! Słuchamy! — rzekła Paula.
— Najprzód i przedewszystkiem wyrok sądu, wydany przez trybunał po dokładnem przeprowadzeniu sprawy.
— Dowody niedostateczne! Pan Bóg tylko może być nieomylnym. Sędziowie są ludźmi, a zatem podlegają omyłkom. Wydali wyrok z pewnością według swojego sumienia, ale skłoniły ich do tego fałszywe pozory. Winny lub niewinny, skazany i ścięty, miał wspólnika, a ten wspólnik żyje i jest wolny.
— Wspólnik? — powtórzył zdumiony bankier.
— Tak, wspólnik tajemniczy, istnienia którego się domyślam, a który ukrywa się w ciemności. Głos Fryderyka woła do mnie z grobu: „Szukaj mojego mordercy, Paulo, odnaleź go i oddaj w ręce kata. Niech będę pomszczony!“