— To ty — odezwał się pan Delariviére do przyjaciela w wigilją zbrodni wypłaciłeś piętnaście tysięcy franków panu Baltus?
— Około trzeciej po południu — odrzekł Jakób Lefébre.
— Fryderyk zamierzał wyjechać z Paulą do Nicei i potrzebował pieniędzy...
Bankier zwrócił się do Fabrycjusza, który pomimo wzrastającej obawy, zachowywał twarz spokojną.
— Ależ prawda — odezwał się — ty musisz to pamiętać przecie doskonale. Byłeś u mnie w gabinecie w chwili, gdy wszedł biedny Fryderyk...
— Doskonale pamiętam — odrzekł Leclére — uścisnąłem rękę pana Baltusa, który raczył nazywać mnie zawsze swoim przyjacielem... Ażeby panom nie przeszkadzać, poszedłem do pokoiku obok gabinetu, i wziąłem się do pisania pilnego jakiegoś listu...
— Tak, tak — zauważył Lefébre — trochę przed czwartą Fryderyk opuścił mnie bardzo rozgniewany.
— Rozgniewany? dlaczego? — zapytał bezczelnie Fabrycjusz. — Czy co zaszło pomiędzy panami — jakie nieporozumienie w interesach?
— Boże uchowaj!... Moje rachunki są dokładne, ażeby mogły spowodować jakąkolwiek kiedy sprzeczkę. Szło właśnie o ten czek, o którym mówiono przy sprawie... Jednocześnie z biletami bankowemi oddałem Fryderykowi czek, wystawiony przezeń na dwadzieścia tysięcy franków...
Mój kasjer wypłacił go jakiemuś nieznajomemu, na kilka dni przedtem... Otóż ten czek był sfałszowany, albo przynajmniej podrobiony... Fryderyk poznał swój podpis, ale ręka fałszerza wpisała sumę.
— W dniu, w którym dowiemy się nazwiska fałszerza — wtrąciła wolno Paula — będziemy mieli mordercę!
— Otóż — ciągnął dalej Jakób Lefébre — biedny Fryderyk bardzo się uniósł i chciał odwlec swój wyjazd do Nicei, ażeby mieć czas wnieść skargę do prokuratora rzeczypospolitej.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/227
Ta strona została skorygowana.