— Dobrze, moje dziecko, ale zobaczymy się przy obiedzie?
— Z pewnością.
Fabrycjusz uścisnął wuja, podał rękę Edmie i wsiadł do powozu.
— Na ulicę Falbout... — zawołał do stangreta.
Na wprost № 9 kazał się zatrzymać, wyszedł z powozu i zadzwonił. Chociaż już było koło północy, gaz palił się jeszcze w bramie, na schodach, w stancyjce stróża.
— Czy pan Jancelyn jest u siebie? — zapytał Fabrycjusz stróża, który znał go już dobrze.
— Niema, proszę pana.
Fabrycjusz zwiedził kolejno restaurację, kawiarnię, gdzie brat Matyldy zachodził, lecz nigdzie nie znalazł Renègo.
Muszę go jednakże koniecznie odszukać — powiedział sobie — muszę!
Wsiadł do fiakra i kazał jechać na róg bulwaru Beaumarchais i ulicy Saint Gilies.
Po przybyciu na miejsce wysiadł, a gdy stangret odjechał, Leclére pewny, że go nikt nie widzi, udał się bulwarem w stronę Bastylji i przystanął przed starym domem, oddzielonym od bulwaru dużym ogrodem. W jednem z okien piątego piętra paliło się światło. Doszedł do bramy domu i silnie pociągnął za dzwonek.
— Kto tam? — zapytał stróż głosem zaspanym.
— Przyjaciel Laudrineta — odpowiedział Fabrycjusz, zagłębiając się w przejście, prowadzące na dość obszerne podwórze.
Nowoprzybyły musiał znać oddawna wewnętrzny rozkład domu, zawrócił bowiem odrazu na lewo, bez wahania poomacku poszedł na ciemne, żelazne schody i nie zatrzymał się aż w sieni piątego piętra.
Tu zapalił zapałkę, przekonał się, że nazwisko „Laudrinet“ wypisane kaligraficznie, zdobiło jedne z dwojga drzwi wchodowych.
Zastukał dwa razy, a po dobrej chwili raz jeszcze. Wtedy klucz zgrzytnął w zamku, uchyliły się drzwi i Renè Jancelyn ukazał się w progu.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/232
Ta strona została skorygowana.