Brat Matyldy, przebrany w białą bluzę i w czapce na głowie, trzymał w lewem ręku małą lampkę.
— A! to pan! — zawołał. — Proszę.
Obaj towarzysze opuścili przedpokój i weszli do pokoju, który zasługuje, aby go opisać pokrótce.
Tanie obicie pokrywało ściany. Umeblowanie składało się z dużej szafy dębowej, z toaletki z wszelkiemi akcesorjami, dużego stołu, starego fotelu, dwóch krzeseł, żelaznego piecyka, takiego, jakiego używają praczki do rozgrzewania żelazek od prasowania i z pół tuzina skrzyń próżnych. Nadto wokoło pokoju poprzybijane były deski, tak jak półki w jakiej bibljotece. Na tych półkach widać było; mnóstwo kamieni litograficznych, płyt mosiężnych i drewnianych oraz stosy starych listów zastawnych, dowodów z domów handlowych, paszportów, czeków kilku większych instytucji bankowych. Na stole nieprzeliczona moc flaszeczek, pendzelków, piór, atramentów różnych kolorów, szkieł powiększających skrobaczek, pudełek z farbami itp. Mała przenośna drukarnia i maleńka jak cacko jakie prasa, zajmowały jeden z rogów stołu. W piecyku paliły się węgle kamienne, w którym grzało się pięć czy sześć żelazek.
Renè wydawał się zupełnie swobodnym w pośrodku tych tysiącznych przedmiotów.
Czytelnicy domyślili się naturalnie, żeśmy ich wprowadzili do pracowni wytrawnego fałszerza.
Fabrycjusz rzucił się na krzesło i otarł pot z czoła.
— Mów coprędzej — odezwał się Renè — co cię sprowadza tak późno.
— Ważne przyczyny — odrzekł Fabrycjusz — jedno niebezpieczeństwo więcej.
— Jakie niebezpieczeństwo?... Czyż jeszcze ta przeklęta sprawa w Melun?
— Jeszcze. Byliśmy przekonani, że jedynym niebezpiecznym dla nas człowiekiem jest Klaudjusz Marteau, ten przewoźnik u matki Gallet...
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/233
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ LXII.