— Tak! Skoro zechcę, to zostanę przyjęty...
— Jakto, uważasz, że jest dobrze usposobioną względem ciebie?
— Obdarza mnie wyjątkową łaskawością.
— W takim razie napewno możesz liczyć na wygraną! ...
— Tak się spodziewam...
— Kiedy rozpoczniesz oblężenie Pauli?
— Za dwa dni.
— Doskonale! Pamiętaj także o przewoźniku z Melun.
— Zajmę się nim zaraz jutro.
— Skoro doprowadzisz do końca te dwa zamiary, zdaje mi się, że będziemy mogli być zupełnie spokojni.
— Pragnąłbym w to uwierzyć.
Podczas tej rozmowy Fabrycjusz przypatrywał się różnym przedmiotom, rozrzuconym na stole, przy którym siedział. Oko jego padło na długi kawałek papieru różowego, w części zadrukowany, w części zapisany jakiemiś liczbami. Papierek ten zwrócił jego uwagę.
— Patrzcie — zawołał — posiadasz czek Pawła Langeais, tego młodziutkiego miljonera, o którym od jakiegoś czasu opowiadają w świecie społecznym. Dwadzieścia pięć tysięcy franków, to wcale ładna sumka!...
— Ten czek nie do mnie należy — odrzekł Renè.
— A do kogóż?
— Do mojej siostry. Prosiła mnie, żeby go zrealizować...
— A! — wykrzyknął, śmiejąc się Fabrycjusz — to ten gałganek pochodzi od Matyldy! Doskonale! Mój następca jest eleganckim i ładnego pozoru gentelmanem! Powiedz mi, mój drogi, czy zamyślasz zrobić użytek z tego czeku?
— Muszę zarobić komisowe, mój przyjacielu. Z dwudziestu pięciu zmienię go na czterdzieści pięć tysięcy franków. Nic nadto prostszego.
— Bądź ostrożnym!
— Czegoż się mam obawiać?