człowiek papier i przyłożył żelazko cięższe od pierwszego. Po paru sekundach operacja była dokonaną. Czek zupełnie świeży i jednostajnie różowy, poza drukiem nie miał na sobie żadnego wypisanego wyrazu, oprócz słów: „Płatny na okaziciela“ i podpisu Pawła Langeais.
— Teraz — powiedział Renè — chodzi tylko o uzupełnienie pustego miejsca, a zrobię to z szykiem, co się nazywa.
Wziął pióro gęsie, zatemperował i wprawną ręką wypisał „czterdzieści pięć tysięcy franków“.
— I na galery — dodał Fabrycjusz.
— Cóż znowu! Po co takie niebezpieczne przypuszczenia, wobec tak ładnej roboty? O czemże ty myślisz, u djabła?
— Czy można być panem swojego przeczucia? Mnie się zdaje, że ten czek obu nam przyniesie nieszczęście.
— Zabawnyś! odparł, śmiejąc się Renè. — Ale z tem wszystkiem, jest już druga, a ja upadam ze znużenia...
— Nie wyjdziesz ze mną?
— Nie... Mam w drugim pokoju kanapę, rzucę się na nią... Proszę cię, pozwól mi się już spać położyć.
— No to dobranoc!...
— Dobranoc! a pamiętaj mię zawiadomić o każdem najmniejszem wydarzeniu... Jeżeli będziesz do mnie pisał, to bardzo proszę nigdy nic kompromitującego... Na adresie X.Y.Z. Ostrożność nigdy nie zawadza.
— Takie jest i moje zdanie...
— Schódź wolno i ażeby ci drzwi otworzono, zastukaj trzy razy do okienka odźwiernego... Będzie myślał, że to ja wychodzę, i nie spyta się nawet.
Fabrycjusz poszedł za radą Renègo, zeszedł na palcach, zastukał trzy razy i znalazł się na ulicy.
Na końcu placu Chateau d’Eau napotkał na opóźnionego fiakra i w kwadrans później wchodził do swojego mieszkania na ulicy Clichy.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/238
Ta strona została skorygowana.