Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/239

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ LXIV.

Po odjeździe Fabrycjusza Renè zamknął z powrotem drzwi i zamiast rzucić się na kanapę, powrócił do pierwszego pokoju, z zasępioną twarzą i czołem zmarszczonem.
— Bardzo niedobrze coś idzie! — rzekł sam do siebie. — Ta młoda dziewczyna niepokoi mnie bardzo!... Silna wola, miljony i naturalna żądza zemsty, czynią z niej daleko groźniejszą, niż władza sądowa, przeciwniczkę! Czy się Fabrycjuszowi uda?.. Któż za to zaręczyć może? A jeżeli nie, to niebezpieczeństwo nieuniknione... Ostrożność jest matką bezpieczeństwa... Od jutra będę się trzymał na baczności i przy najmniejszym alarmie ulotnię się zagranicę.
Tak ze sobą rozmawiając, brat Matyldo podszedł do ogromnej szafy dębowej, nacisnął sprężynę, umieszczoną w ścianie starego sprzętu i odkrył tym sposobem wąską skrytkę, rodzaj niszy, urządzonej w ścianie. Wyjął stamtąd żelazną szkatułkę, otworzył, i to, co się w niej znajdowało, na stół wysypał. Były to pakiety, zawierające po dwadzieścia pięć sztuk biletów tysiącfrankowych. Zaczął je przeliczać i okazało się pakietów trzydzieści. Uśmiechnął się zadowolony.
— Praca przyniosła owoce — mruknął. — Siedm kroć sto tysięcy franków, o których moi kochani wspólnicy nic nie wiedzą, których nie podejrzywają wcale... Z taką sumką mogę żyć wszędzie szczęśliwy i poważany. Schował fortunę swoją do skórzanego worka, razem z czekiem, który podrobił, poszedł następnie do sąsiedniego pokoju, zgasił lampę, wyciągnął się na kanapie i usnął. Obudził się o brzasku, wstał zaraz i dalejże pakować cały swój arsenał w dwie różne skrzynie, stojące w kącie pokoju. Na ósmą wszystko było skończone.
Umył ręce, włożył na siebie zniszczone już trochę palto, przewiesił przez ramię woreczek skórzany, zeszedł na dół i znalazł się w stancyjce stróża.
— A to pan, panie Laudrinet! — wykrzyknął ten ostatni zdumiony.
— Czego żeś się tak zdziwił, ojcze Filipie?