Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/240

Ta strona została skorygowana.

— Zdawało mi się, że słyszałem, jak pan wychodził dzisiaj w nocy... Ktoś zastukał trzy razy do okienka... jak pan ma zwyczaj...
— Nie byłem to ja, jak widzicie, kochany ojcze Filipie... ja się wyprowadzam...
— Szkoda, panie Laudrinet, wielka szkoda! A kiedyż pan zamierza nas opuścić?
— Zaraz.
— Nie wymawiałeś pan przecie mieszkania!...
— To też zapłacę za ten miesiąc i za przyszły...
— A no tak, to będzie w porządku, w takim razie wolno panu zrobić, jak się podoba... Tylko że ja, proszę pana, nie mam kwitów od właściciela...
— Twoje pokwitowanie będzie mi dostatecznem.. I to dwieście franków za dwa termina.
Renè rozłożył dziesięć luidorów na stole. Stróż kwit wypisał.
— Dodaję jeszcze dwadzieścia franków dla ciebie — odezwał się młody człowiek.
— Bardzo panu dziękuję, panie Laudrinet! A gdzie się pan za pozwoleniem przeprowadza?
— Na wieś... Jak będę tędy przechodził, to wstąpię zawsze powiedzieć ci dzień dobry, ojcze Filipie... a teraz do widzenia!...
Renè wyszedł z domu; w godzinę powrócił z wozem i dwoma ludźmi, kazał zabrać skromne swoje rzeczy i skrzynie, zasiadł obok woźnicy i kazał jechać placem Bastylji, ulicą świętego Antoniego i ulicą świętego Pawła na wybrzeże.

∗             ∗

Fabrycjusz, powróciwszy do domu, zaraz się położył i spał niedobrze. Dręczyły go sny niespokojne, widział w nich to skazanego w Melun, gdy mu spadała głowa, to Joannę, zamkniętą w domu zdrowia w Auteuil, to Maurycego Delariviére — układającego swoje miljony w ogromną, błyszczącą piramidę... Widział kałużę krwi, wpadł w nią, ścigany przez Paulę Baltus, która podczas tej pogoni potrząsała głową zgilotynowanego.