Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/242

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ LXV.

Leclére ubrał się, wyszedł z domu, wsiadł do fiakra i pojechał na Pola Elizejskie do znanego handlarza koni, z którym dawniej miewał stosunki. Nabył dwie pary przepysznych anglonormanów, tęgiego kłusaka do małego powozika, wierzchowca dla Edmy i ładnego konika dla siebie, pod siodło i do zaprzęgu.
Kelner, sławny fabrykant powozów, dostarczył lando, powozik i mały wolancik, wszystko cuda prawdziwe. Potem udał się na ulicę Pelletier, do pierwszorzędnego zakładu tapicerskiego, gdzie zamówił kompletne urządzenie salonu, pokoju sypialnego i buduaru, licząc w to obicia, dywany i meble. Była dziesiąta, gdy Leclére pokończył wszystkie kursa i pozałatwiał różne szczegóły. Teraz udał się do ministerjum marynarki, a powóz swój odesłał.
— Do kogo pan się udaje? — zapytał go szwajcar.
— Do pana Radla Herdy...
— Porucznik Herdy jeszcze nie przyszedł, ale tylko go patrzeć.
Zaledwie szwajcar wymówił te słowa, wszedł pan Herdy i wyciągnął do Fabrycjusza rękę z okrzykiem: >
— Dzień dobry kochany przyjacielu, czy się nie spóźniłem czasem?
— Wcale nie... W tej chwili właśnie przyszedłem.
— Z jakiego powodu to rendez-vous, któreś mi wyznaczył w liście?...
— Wszystko ci opowiem, ale chodźmy na śniadanie.
Dwaj młodzi ludzie, wziąwszy się pod ręce, poszli na plac Magdaleny, do kawiarni Durand, gdzie Fabrycjusz zadysponował śniadanko.
— Teraz — odezwał się po zaspokojeniu pierwszego głodu — teraz nadeszła chwila, abym ci się wytłómaczył.
— Bardzo cię o to proszę, bo naprawdę lakoniczny twój bilecik zaintrygował mnie bardzo... O co chodzi?
— Chciałem cię prosić o pewną przysługę...
— Cokolwiek jest w mojej mocy, zrobię napewno...
— Możebne to i łatwe.