Fabrycjusz mówił:
— Wuj mój zarzuci mnie pytaniami. Potrzeba będzie mu odpowiedzieć na wszystko dokładnie... Jakże się ma warjatka?
— Lepiej... Kuracja skutkuje... Chora jest bardzo spokojna.. Za kilka dni widok córki nie wywoła już nowego ataka... Podejmuję się wyleczyć ją zupełnie w przeciągu, trzech miesięcy.
— Ale nie zrobisz tego! — wykrzyknął Fabrycjusz.
Doktor zaczął się śmiać.
— Naiwnyś, kochany przyjacielu — powiedział szyderczo.
— Pomówmy o kosztach — odezwał się Fabrycjusz.
— Nie mam nic przeciwko temu...
— Wiele żądasz od wuja za leczenie i utrzymanie pensjonarki?
— Pięć set franków miesięcznie — chyba że to nie za dużo?...
— To za mało... Ja liczę dwa tysiące...
— Do licha! stawiasz się po książącemu.
— Działam, jako przyjaciel, a to znacznie więcej warte. Ponieważ choroba potrwa długo, więc proszę za sześć miesięcy zgóry!...
Wyjął pugilares i rozłożył przed doktorem dwanaście biletów po tysiąc franków każdy.
— Zaraz dam pokwitowanie — odezwał się tenże.
— Proszę cię o nie. Ponieważ pełnię jedynie obowiązki intendenta, muszę zatem składać rachunki.
Rittner wypisał kwit i wręczył go Fabrycjuszowi.
— Kiedyż cię znowu zobaczę?
— A toć będę musiał być codzień, wyjąwszy niedzieli, w którą udajemy się do Melun... Wuj nie będzie chciał i z pewnością pozostać czterdziestu ośmiu godzin bez żadnej wiadomości.
— Dowidzenia zatem!...
— Dowidzenia!
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/248
Ta strona została skorygowana.