Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/249

Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ LXVII.

Fabrycjusz wszedł do czekającego nań powozu i pojechał do Neuilly. Ogromny ruch panował w świeżo nabytej posiadłości. Ogrodnik i dwóch przyjętych pomocników oczyszczali aleje i porządkowali trawniki. Tapicer ze swoimi ludźmi wykonywał wewnątrz willi różne roboty. Konie przyprowadzone przed kwadransem stały w stajniach, a błyszczące powozy zajęły miejsce w wozowniach. Laurent z całą godnością spełniał obowiązki intendenta, doglądał skrzętnie przyjętej służby, która żywo uwijała się ze szczotkami i miotełkami.
— Tu wszystko dobrze idzie — pomyślał Leclére. — Mogę sobie śmiało odjechać do Grand-Hotelu, gdzie wuj pewnie już na mnie niecierpliwie oczekuje.
Wchodząc do pana Delariviére, Fabrycjusz przybrał minę bardzo wesołą.
— O! — wykrzyknął starzec widzę z twojej twarzy, że nam dobrą jakąś przynosisz wiadomość.
— Nie mylisz się, kochany wuju — odrzekł siostrzeniec — powracam z Auteuil i mam nowiny jak najlepsze.
— Więc moja ukochana Joanna?
— Ma się daleko lepiej. Nie było nowego ataku, doktor jest pełen nadziei.
— Gdybyś wiedział, jak mnie czynisz szczęśliwą, mój kuzynie — zawołała żywo Edma; — kochałam cię już bardzo, ale teraz kocham cię sto razy więcej!
Pan Delariviére powiedział:
— Jeżeli doktor zadowolniony jest ze swej pacjentki, to znaczy dużo, ale nie jest jeszcze wszystko. W jakim czasie obiecuje ją zupełnie wyleczyć?
— Powiedział, że w przeciągu trzech miesięcy najdalej,
— Trzy miesiące! — powtórzył bankier. — To strasznie długo! Pomyśl tylko, że się ani na chwilę nie rozłączałem z Joanną od ośmnastu lat przeszło! Co cię ze mną stanie przez te trzy miesiące?