Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/250

Ta strona została skorygowana.

— Jesteśmy przy tobie, mój wuju — odrzekł Fabrycjusz — ja z Edmą starać się będziemy dodawać ci odwagi do cierpliwego oczekiwania chwil powrotu do nas ciotki.
— Prawda, jaki ja niewdzięczny. Zamiast się skarżyć, powinienem dziękować Bogu za szczęście, jakie mi pozostawił. A powiedz Fabrycjuszu, czy przynajmniej będę mógł czasami widywać żonę?
— Jak można najrzadziej, szczególniej w początku; doktor Rittner nie zmienił w tym względzie swojej opinii.
— A ja? — zapytała Edma — czy będę mogła kiedy widzieć mamę?
— Odpowiem na to pytanie także za kilka dni dopiero, zdaje mi się jednakże, że mogę cię zapewnić, iż odpowiedź będzie pomyślną.
Edma zaczerwieniła się.
— Co za szczęście! — szepnęła — skoro mama jest już spokojną, obecność moja uzdrowi ją, jestem zupełnie pewną...
— Moje dzieci, mam wam obojga zalecić coś ważnego.
— Wszystko, co tylko wuj rozkaże, święcie spełnimy — odrzekł Fabrycjusz. — O cóż idzie?
— Żebyście oboje zachowali w największej tajemnicy tak chorobę drogiej mojej Joanny, jak i miejsce, w którem przebywa. W Parc des Princes wytłómaczę jej nieobecność, jak to już powiedziałem w ten sposób, iż na kilka tygodni zatrzymała się u rodziny jednego z moich korespondentów na południu. Zbytne osłabienie podróżą zmusiło ją do tego. Nie chcę, ażeby mówiono kiedyś o Joannie:
— Pani Delariviére, wiecie, to ta, co była warjatką.
— Czuję, że umarłbym ze zgryzoty.
— Niech się wuj nie obawia, nikt odemnie nie dowie się o tej fatalnej tajemnicy! — wykrzyknął Fabrycjusz. — Będę milczał jak grób.
Edma dodała:
— Co do mnie, gdyby mi ojciec wcale nie wspomniał o tem, byłabym i tak milczała.