Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/257

Ta strona została skorygowana.

— Trudno marzyć o czemś piękniejszem... — odrzekła blondyndynka. — Niepodobna, aby się nie podobało...
— Mnie też bardzo tutaj przyjemnie i wyniosłabym się stąd z prawdziwą przykrością.
— Czy dawno mieszkasz już tutaj?
— Lat blisko cztery.
— Musisz zatem znać wszystkich w Melun.
— Przeciwnie... Mój biedny brat i ja żyliśmy w zupełnem odosobnieniu... Wystarczaliśmy sami sobie... Przekładaliśmy dom nad zebrania światowe, dzięki czemu zarzucano nam nawet trochę dzikości...
— Przypuszczam, że musi być bardzo przyjemne takie życie domowe...
— Dla mnie to najlepsza ze wszystkich egzystencji... Poznasz kiedyś cały jej urok...
— Czy Melun ładne miasto?
— Trochę ponure, trochę smutne, jak większa część mniejszych prowincjonalnych miasteczek, ale okolice ma przepyszne...
— Prawie co dzień jedną z moich największych przyjemności jest zwiedzanie chat włościańskich... Wszyscy biedni są braćmi moimi... Jestem siostrą cierpiących...
— Jakże to pięknie! — zawołała Edma z zapałem.
— Naturalne to zupełnie!... Na cóż przydałby się majątek, gdyby jakiejś jego cząstki nie poświęcać na ulżenie tej nędzy ukrytej.
— Masz rację, wątpię jednak, czy wszyscy bogaci myślą tak samo...
— Tem gorzej dla nich... pozbawiają się niewysłowionej rozkoszy.
— Przypuszczam — odezwała się nieśmiało Edma — że przy łożu chorych musisz się spotykać z doktorem?
— Nieraz sama ich nawet używam, gdy znajduję tego potrzebę.
— Czy jest w Melun kilku doktorów?
— O, kilku — odpowiedziała panna Baltus, zdziwiona trochę pytaniami swojej nowej przyjaciółki.