Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

— Wynająć okna? — powtórzył zdziwiony pan Delariviére, który jak wiemy, nie słyszał był wcale poprzedniego opowiadania Róży. — Czyż na tym placu ma się odbyć coś nadzwyczajnego?...
— Egzekucja — odrzekł Grzegorz Vernier.
Bankier skrzywił się z odrazą.
— Tak panie... — ciągnęła pani Lariol — będą gilotynować pewnego łotra, a ciekawych tak dużo, że ofiarują po sto franków na okno.
— Sto franków... ażeby widzieć jak człowiekowi głowa spadła! — mruknął bankier — drogo doprawdy płacą za tak okrutne widowisko.
— Łotr, któremu wymierzoną zostanie sprawiedliwość, nie był zwyczajnym jak inni mordercą... — wtrąciła gospodyni hotelu. — Proces jego pozyskał rozgłos niezwykły... Miał zagorzałych obrońców i zawziętych przeciwników. Z tego powodu proszę pana ze wszystkich stron przybywają, aby być przy jego śmierci... — Trzeba panu powiedzieć nadto...
Pani Lariol miała zamiar rozpocząć opowiadanie, ale doktor powstrzymał ją gestem stosownym.
— Niech się pani nie kłopoce — rzekł pan Delariviére. Obecność moja nie narazi pani na żadną a żadną szkodę. Nic pani nie straci na tem, że nie wynajmie amatorom niezdrowych wzruszeń czterech okien, które zajmujemy.
— O! — wykrzyknęła pani Lariol — jeżeli uprzedziłam szanownego pana, to wcale nie w zamiarze wyzysku... To dla tego tylko poprostu...
— Ażeby mię poznajomić z bieżącą ceną miejską — dokończył pan Delariviére.
— Tak jest proszę pana...
— A więc zapłacę według jutrzejszej taryfy, tak jakbym i ja miał upodobanie patrzeć na głowę spadającą do zakrwawionego kosza. Niech pani każe dopisać w rachunku dwadzieścia luidorów za cztery okna...
Pani Lariol przyjęła oświadczenie z uśmiechem i grzecznym ukłonem.