Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/260

Ta strona została skorygowana.

tę interesującą konwersację, którą przerwał nam dzwonek, oznajmiający śniadanie.
— Później kiedy. Tymczasem proponuję przejażdżkę czółnem.
— Dobrze, dobrze — zawołała ucieszona jak dziecię Edma. — Przejażdżka po wodzie...
— Cudowny zamiar! — dodała pani Lefébre.
— Pójdę wydać rozkazy, aby nam przyprowadzono czółno — odezwała się Paula.
— Niech pani mnie to raczy polecić — powiedział Fabrycjusz, pałający chęcią zobaczenia się z Klaudjuszem Marteau. — Mogę być ekspertem w sporcie wioślarskim, potrafię wybrać czołno mocne i odpowiednie dla nas.
— Owszem... prosimy bardzo... i naprzód dziękujemy.

ROZDZIAŁ LXXI.

Młody człowiek opuścił willę i udał się w stronę zakładu wdowy Gallet. Przez drogę, bujna i zawsze czynna jego imaginacja, wymyśliła plan znakomity.
— Co potrzeba zrobić przedewszystkiem — mówił sobie — to oddalić tę niebezpieczną osobistość. Skoro tylko dostanę go w swoje ręce, zmuszę go do gadania, a jeżeli będzie potrzeba, zmuszę i do milczenia także.
Przybył do wynajmującej czółna. Przed domem, oparty o drzwi, stał Klaudjusz Marteau i palił krótką fajeczkę.
Na pierwsze zaraz spojrzenie poznał nowoprzybyłego, wyjął z ust fajkę i skłonił się swoją czapką marynarską.
— A to pan — odezwał się. — Cóż za dobry wiatr: sprowadza pana do nas? Nie przypuszczam, aby pan przybył tutaj dla zobaczenia, jak spada odcięta głowa. Nie codzień takie święto.
— Nie — odrzekł Fabrycjusz — przybyłem do Melun: umyślnie dla zobaczenia się z tobą.
— Ze mną? — powtórzył zdziwiony marynarz.
— Tak jest.
— Pan żartuje chyba.