mieć kilka statków, a szczególniej mały jachcik jaki. Dlatego też potrzebuję mieć człowieka, któryby się znał na tym fachu doskonale i umiał dobrze wiosłować... A więc Klaudjuszu, czy nie chciałbyś przyjąć u mnie obowiązków marynarza?...
— Ja, proszę pana, ja?
— No tak, ty! Dostaniesz stodwadzieściapięć franków miesięcznie, stół i mieszkanie, a będziesz nadto robił zakupy wszystkiego, co tylko potrzebnem będzie... Namyśl się więc i daj odpowiedź.
— Do pioruna! — wykrzyknął przewoźnik — Wcale ponętna obietnica!
— Przyjmujesz? zapytał Fabrycjusz.
— Czy przyjmuję? — powtórzył Klaudjusz, drapiąc się w ucho. Czy na cały rok miałby pan zamiar mnie przyjąć, czy też na sezon tylko?
Na cały rok — odrzekł Fabrycjusz a muszę ci powiedzieć i to jeszcze, że będziesz miał czółenko do swojego własnego użytku, że będziesz mógł w wolnych chwilach łowić ryby, jeżeli cię to zajmuje i jeżeli będziesz chciał mieć jakąś z tego niewielką choćby korzyść.
— Znam się wybornie na rybołóstwie i mam nawet wielkie szczęście... Doprawdy, zachęca mnie to bardziej jeszcze.
— Wyekwipujesz się na mój koszt naturalnie... jeżeli zaś będziesz się dobrze sprawował, zależeć będzie od ciebie tylko, ażebyś choćby nawet do śmierci pozostawał w domu wuja.
— Zgadzam się zatem, proszę pana, ale muszę wiedzieć, do której miejscowości pan mnie zabrać zamierza?
— Do Neuilly... w departamencie Sekwany.
Twarz marynarza przedłużyła się gwałtownie.
— W takim razie, to nie, proszę pana.. Niepodobna... Nie mówmy o tem więcej...
— Nie chcesz pójść do Neuilly?
— Nie, proszę pana.
— Ależ dlaczego?
— To mój przesąd, proszę pana, a mnie, jak co w łeb raz wlezie, to już stamtąd niby nie wyleci.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/262
Ta strona została skorygowana.