Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/264

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, ponieważ pan przytem obowiązuje się wyjednać mi pozwolenie potrzebne, przyjmuję z wdzięcznością służbę u pana i dziękuję z głębi serca. O, jesteś pan, widzę, prawdziwie zacnym człowiekiem.
Wzruszenie marynarza było prawdziwie szczere, nie było ani cienia podejrzenia w jego głębokiej wierze. Fabrycjusz wyjął pugilares i napisał kilka słów na bilecie wizytowym.
— Weź ten bilet i skoro otrzymasz pozwolenie, przyjdziesz pod adres, który ci napisałem. Zaraz cię zainstaluję...
— Dobrze, proszę pana.
— Po przybyciu do Neuilly dam ci pieniądze na zakupienie statków, Spuszczam się zupełnie na twoją w tym względzie fachowość... Tylko chodzi mi koniecznie o to, aby znajdował się jacht malenki.
Oczy marynarza błyszczały radością.
— Znam ja się na tem, proszę pana! Niech pan będzie spokojny, będzie pan zupełnie zadowolony...
— Liczę na ciebie... Tylko jedno jeszcze zlecenie. Nie mów nikomu, że ja się tobą zajmuję, że ja cię przywiozłem do Paryża. Najmniejsza niedyskrecja mogłaby mi przeszkodzić w wyjednaniu pozwolenia pobytu... Zalecam ci to w twoim własnym interesie...
— Będę milczał jak ryba, proszę pana...
— Dobrze... Ale jesteśmy oto prawie na wprost willi... Popłyń prędzej, bo panie muszą się już bardzo niecierpliwić.

ROZDZIAŁ LXXII.

Marynarz rozpromieniony, po kilku silniejszych poruszeniach wiosłami, dobił do brzegu w chwili właśnie, gdy całe towarzystwo zbliżało się do przystani.
Panie zaopatrzyły się w parasolki, a panowie w duże kapelusze słomiane. Paula wzięła taki sam wielki kapelusz dla Fabrycjusza, dla którego ta delikatna pamięć była wróżbą najlepszą. Wsiedli wszyscy do czółna.
Klaudjusz Marteau wypłynął zwolna na środek.
Czółno sunęło pomiędzy dwoma zielonemi kwiecistemi brzegami, ponad któremi widać było wschodzące zboża,