Nazajutrz, po śniadaniu, Fabrycjusz kazał zaprządz do kabrjoletu i w towarzystwie grooma pojechał na wybrzeże Orfévres, do prefektury policji.
Udał się wprost do biura naczelnika, prosząc go o pozwolenie dla Klaudjusza przebywania w Paryżu.
Otrzymał żądane zezwolenie, ale pod dwoma warunkami: musiał przyrzec, że da Klaudjuszowi zajęcie conajmniej przez dwa lata i zaręczyć za jego prowadzenie się w imieniu swojem i wuja.
Podziękowawszy potem naczelnikowi uściśnięciem ręki i pewny, że wszystko składa się podług jego życzenia, wyszedł z prefektury, wsiadł do czekającego nań kabrjoletu i pojechał do Auteuil.
Po przybyciu na miejsce, udał się zaraz do mieszkania Frantza Rittnera.
— No cóż? — zapytał doktor — wszystko dobrze poszło wczoraj w Melun?
Lepiej nawet, aniżeli się spodziewałem. Panna Baltus okazała się nadspodziewanie łaskawą. Przepada za mną i jestem już urzędownie jej narzeczonym.
— Już?
— Tak, mój kochany. Zdarzył się tylko wypadek dramatyczny. Paula oto wobec swych gości przed portretem Fryderyka wykonała przysięgę, że nie zostanie żoną moją, dopóki nie odda mordercy brata w ręce kata.
— Jeżeliby Paula dotrzymała obietnicy, toby ci naprawdę przeszkodziło stanąć u ołtarza! Musiałbyś przyjść do ślubu z głową w ręku, jak ów ścięty oblubieniec, nie pamiętam już z której balady niemieckiej.
— Brrr! — roześmiał się z widocznym przymusem Fabrycjusz — nie żartuj, bo mi się zimno robi.
— Na szczęście — odrzekł Frantz — od ciebie zależy uwikłać w swoją miłość tę młodą osóbkę tak, żeby zapomniała o reszcie świata, żeby nie myślała o niczem, tylko o tobie. Uczynisz to, jak mi się zdaje, uczynisz niezawodnie.
Strona:PL X de Montépin Lekarz obłąkanych.djvu/269
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ LXXIV.